Szybko, przyznać muszę, dałem się wciągnąć. Czyżby dlatego, że Twój bohater ma do siebie tyle dystansu, jest autoironiczny, a do tego - chyba nie pomylę się, gdy użyję tego określenia - jest marzycielem?
Nie wiem.
Wiem natomiast, że polubiłem go od pierwszych scen. Ujęło mnie zwłaszcza kilka szczegółów: to że po napisaniu pierwszej książki przechodzi poważny kryzys; to że jest samotny, bo nie układa mu się w związkach i to że w gruncie rzeczy wciąż po cichu na coś liczy. Po cichu - bo oczywiście oficjalnie wszystko już za nim.
PISARSKIE FRUSTRACJE
Enrico Valessi - tak nazywa się Twój bohater - dziesięć lat temu opublikował swój przebój. Osiągnął wtedy wymarzony (podwójny) sukces, bo książka nie tylko się świetnie sprzedała, ale i doczekała pozytywnych recenzji.
Gorzej, że Enrico nie potrafił się zabrać za pisanie kolejnej powieści.
Owszem, napisał jakiś konspekt, dostał nawet zaliczkę, ale nic nie szło. Ostatecznie sam zajął się pisaniem cudzych rzeczy. I pogrążył równocześnie w rozpaczy.
MIŁOŚĆ I FILOZOFIA
Ale wątek pisarski to nie wszystko. Dołożyłeś, Drogi GIANRICO CAROFIGLIO, wątek szkolny. Od razu wydało mi się to ryzykowne, zwłaszcza że przecież czytałem tę książkę na wakacjach (tak, to prawda, nie mam już wakacji w sensie ścisłym - no, ale, mimo wszystko).
Ze szkołą w powieściach bywa ciężko, ale Ty jakoś wybrnąłeś. Może dlatego że wsadziłeś tu dwóch bohaterów pociągniętych mocną narratorską kreską.
Jeden to chłopak o dwa lata starszy od Twojego młodego Enrico.
Salvatore, tak się nazywał, imponował Twojemu bohaterowi pod wieloma względami. Był być może nawet takim uosobieniem męskiej siły. I nie tylko siły.
Drugi bohater, a właściwie bohaterka, to Celeste. Na pozór: nauczycielka filozofii (przy okazji: sprytnie przepchnąłeś przez lekką fabułę kilka klarownych wykładów z historii idei). W gruncie rzeczy: Jego miłość (tak, tak, o seks też chodzi, chociaż do końca tego nie wiemy - zresztą może i dobrze).
W każdym razie Enrico oszalał na jej punkcie. Do tego stopnia, że pozwolił długo czekać na spełnienie.
***
Ale nie będę zdradzał, co się stało. Bez obaw.
Napiszę Ci tylko, Drogi GIANRICO CAROFIGLIO, szczerze - bo Cię lubię - że spędziłem kilka miłych godzin. Nie wszystko jednak - uprzedzałem, że będzie szczerze - mi się spodobało. Od mniej więcej połowy wiedziałem, w którą stronę potoczą się sprawy. A to chyba niedobrze, co?
Zakończenie też jakieś takie, no powiedzmy sobie, przesłodzone.
No ale wiem, chciałeś nas zostawić, "na krawędzi".
Dzięki Ci za to. I, mam nadzieję, na ponowne spotkanie.
Przeł. Mateusz Kłodecki, W.A.B., Warszawa 2016. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.