czwartek, 22 lutego 2018

#rozmoWyliczanki: NINA WITOSZEK

"Norweski kozi ser jest słodko-słony a w Polsce na ogół słony, więc należałoby go najpierw utopić w miodzie. Efekt koziego sera to umiejętność łączenia przeciwieństw. Niestety jeśli chodzi o ten kunszt, Polacy są bardzo w tyle. Mają dar do potęgowania przeciwieństw aż do bólu, tak że kończy się to na tym, że nie tylko człowiek człowiekowi wilkiem. Człowiek sobie samemu wilkiem!" - mówi NINA WITOSZEK, autorka książki "Najlepszy kraj na świecie".  


MARCIN WILK: Jako dziennikarz pewnie powinienem zadać pytanie: no to jak to w końcu jest: kocha Pani tę Norwegię czy jej nienawidzi? Ale jako czytelnik już wiem, że jest tak i tak. W związku z tym, na początek (dla Czytelników przed lekturą): za co Pani ją kocha, za co jej nienawidzi?


NINA WITOSZEK: Norwegia nie budzi u mnie erotycznych namiętności, więc powiem może za co ją lubię, a co mnie wkurza. Lubię Norwegów za to, że nie próbują poprawiać Pana Boga (czy też Chrystusa), że nie pyskują, i nie upupiają  (i upiersiają) kobiet. Wręcz przeciwne, daję się rządzić przez mądre, korpulentne panie, które zamiast politycznej histerii uprawiają pogodna i prospołeczną politykę opartą na rzeczowej dyskusji i partnerstwie z obywatelami. Lubię ich za to, że nigdy nie dali się ponieść autorytaryzmowi, i że norwescy nauczyciele odmówili jak jeden mąż wprowadzenia nazistowskiego programu do szkół. Nie lubię Norwegów za ich jawne lub ukryte przekonanie, że każdy może być “Norwegiem” -  musi tylko zakasać rękawy, wziąć się do roboty i wyrzucić politycznych bandytów. A już bardzo wkurza  mnie ich filantropijny narcyzm, który można ująć w słowach angielskiego poety: “We are here to help the others. What the hell the others are here for, God only knows.”     

Ano właśnie! Odniosłem wrażenie, że balansuje Pani pomiędzy stylem wysokim, odwoływaniem się do wzniosłych przykładów (literatura, filozofia itd.), a codziennością, stylem niskim. Mówiąc jeszcze inaczej: balansuje Pani pomiędzy sacrum a profanum. Klasycy i wielcy rzeczywiście jeszcze działają?

Wysoko-niska forma zawsze mnie fascynowała, bo jest po pierwsze trudna, a po drugie, pozwala pisać dla inteligentnych ludzi. Mandaryńskie pisanie jest dla mandarynów, a niskie dla wyborców PIS-u, więc najlepiej trafić w środek.  Co do klasyki, to jestem przekonana, że nadchodzi jej renesans. Żyjemy w literackim i artystycznym świecie, który jest częściowo burdelem, częściowo McDonald'sem, częściowo fabryką demencji i znieczulicy. A z historii kultury wiemy, że po każdej akcji jest reakcja, więc czekam na odburdelowienie i uduchowienie świata. 

Skoro o tym już mowa, to - nie wiem, na ile dobrze to odczytałem (bo Pani myślą rządzi paradoks!) - dostrzegłem pewien rodzaj niepokoju związanego z nieobecnością intelektualistów, piewców kultury, nie idących na kompromisy itd. itp. Pisze Pani na przykład o "tchórzliwym poczciwizmie i nadmiarze politycznej poprawności". Jest mi w zasadzie bardzo bliska ta myśl, ale zastanawiam się też, jak w praktyce można byłoby to naprawić. Pani ma pomysły?
Czarne, Wołowiec 2017.

Tchórzliwy poczciwizm i polityczna poprawność mają swoje dobre strony, jak każdy umiarkowany oportunizm. Pozwalają na życie bez szubienic i płonących krzyży. Są natomiast niebezpieczne w nadmiarze, jak pokazuje przykład Szwecji, która długo zamiatała problemy z imigrantami pod dywan i musi teraz mobilizować wojsko. Norwegia jest trochę zdrowsza, bo konserwatywno-liberalna partia współpracuje z prawicową Partia Postępu (Fremskrittspartiet), która pozwala obywatelom wypluć swoje frustracje i wyciągnąć różne zmory z Puszki Pandory na światło dzienne. Ale faktem jest, że Norwedzy mają niską tolerancję dla ludzi genialnych i błyskotliwych. Na przykład nie dali profesury Einsteinowi, rzekomo dlatego, że jego pensja byłaby za wysoka, ergo demoralizowała otoczenie. Jak się już chce być norweskim Einsteinem, to najlepiej w sporcie. 
   
Parę razy pojawia się w Pani książce Gombrowicz. Dlaczego dla Pani jego lektura jest tak istotna?

Wzięłam sobie do serca dictum Gombrowicza, że aby się naprawdę wyzwolić z polskiej drugorzędności w świecie, należy najpierw przezwyciężyć polskość w sobie. Wiec się natężam i przezwyciężam, ale nie zawsze mi to wychodzi. Poza tym jako emigrantka dotkliwie przeżyłam fakt, że Irlandia a potem Norwegia przyprawiły mi gębę, która nie zawsze mnie zachwycała. Więc mam trochę gombrowiczowskiego diablika w lewym oku. 

Patrząc na historię Norwegii, naszkicowaną także w Pani książce, myślałem o tym, jak bardzo dynamiczne są dzieje. I jak w zasadzie wszystko bardzo gwałtownie się zmienia. Wystarczy poczekać. To pytanie do profetki w zasadzie, ale nie tylko. Jak Pani myśli, na co czeka obecnie Norwegia? 

Wydaje mi się, że Norwegia na nikogo i na nic nie czeka i że to jest sympatyczne. Przypomnimy sobie jak Niemcy czekali na Führera a Polacy na księcia na białym koniu i jak to się skończyło. Może najlepiej zająć się naprawianiem tu i teraz. I nastawić się na to, że zawsze może nadejść czarna godzina, więc chłopska zapobiegliwość nie zaszkodzi i trzeba być przygotowanym na Sturm und Drang

Bardzo spodobał mi się efekt koziego sera. Pomyślałem, że można go w zasadzie zastosować nie tylko do Norwegii, ale i do wielu innych spraw w świecie. Zgadza się z tym Pani? A jeśli tak, to czy dotyczyć mogłoby to także Polski? A jeśli tak, to jak na jej przykładzie wyjaśnić w kilku zdaniach wtedy efekt koziego sera?

Norweski kozi ser jest słodko-słony a w Polsce na ogół słony, więc należałoby go najpierw utopić w miodzie. Efekt koziego sera to umiejętność łączenia przeciwieństw. Niestety jeśli chodzi o ten kunszt, Polacy są bardzo w tyle. Mają dar do potęgowania przeciwieństw aż do bólu, tak że kończy się to na tym, że nie tylko człowiek człowiekowi wilkiem. Człowiek sobie samemu wilkiem! 

Gdyby miała Pani napisać podobną książkę o Polsce, jaki miałaby tytuł? Jak wyglądałby jej konspekt? Który rozdział byłby najtrudniejszy do napisania?

Właśnie napisałam książkę o Polsce. Tytuł: “Źródła anty-autorytaryzmu.” To jest o największej anty-autorytarnej rewolucji na świecie, której autorami są Polacy. Próbuje to przypomnieć nie tyle Polakom (bo mi nie uwierzą i będą ze mnie drwić) ile Europie. Czyli, proszę sobie wyobrazić, że to jest rzecz ku pokrzepieniu europejskich serc! Czuję się trochę jak Mickiewicz po napisaniu „Pana Tadeusza”. 

Skoro już doszliśmy do tego momentu – to spytam przy okazji wprost: czego Polacy mogliby nauczyć Norwegów? 

Sztuki anatomii zła.

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.