Niektórzy badacze kultury twierdzą, że poezja to rodzaj memu. Jak to rozumieć? - wyjaśnia Olga Woźniak w tekście "Po co jest wiersz?" z kwartalnika "Ryms".
Ileż pokoleń wdzięcznych uczniów sławiłoby imię Norwida czy Białoszewskiego, gdyby – zamiast brnąć w lirykę – prostą, przystępną prozą wyłożyli, co im leżało na sercu. No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Za to jak się zrobiło ciekawie!
Po co pisać wiersze? Po co utrudniać sobie (i czytelnikom, chcącym dojść, „co autor miał na myśli”) życie, tworząc skomplikowane metafory, rymy i rytmy, instrumentacje głoskowe i pauzy średniówkowe?
No trudno, stało się. I wygląda na to, że działo się tak, odkąd posiedliśmy zdolność klecenia komunikatów nieco bardziej skomplikowanych niż dźwiękonaśladowcze. Być może stało się to już wtedy, kiedy przyszło nam do głowy zamalować ściany jaskini w Lascaux: bo skoro wpadliśmy na pomysł, by zrobić coś tak abstrakcyjnego i nieprzynoszącego pożytku, to może i w tym samym czasie w naszym mózgu słowa sprzęgły się w pierwszy wiersz. Dziś nie sposób ustalić, kiedy się to zaczęło.
Ale po co? Czy choć na to pytanie da się odpowiedzieć?
Po to, by powiedzieć więcej niż prozą. A to możliwe tylko dlatego, że w wierszu trzeba powiedzieć krócej. Paradoks? Może.
Przyjrzyjmy mu się jednak bliżej.
Rymologia stosowana
Co sprawia, że wiersz to wiersz? Po czym go rozpoznać? Co na pierwszy rzut oka decyduje o „wierszowości” jakiejś wypowiedzi?
Może rym? Nie jest warunkiem koniecznym. Choć sprzyja. Im bardziej wyrafinowany, tym więcej walorów arytystycznych wiersz zyskuje. Podręczniki poetyki zawierają całe rozdziały poświęcone rymologii, z których dowiemy się, czym różni się rym męski od żeńskiego, co to rym styczny, krzyżowy, a co okalający i na czym polega wyższość rymu egzotycznego nad częstochowskim. Dowiemy się, dlaczego (choć na pierwszy rzut oka – a raczej ucha – trudno to stwierdzić) mama rymuje się z gwiazda. Nie pora tu i nie miejsce, by streszczać te wywody, dość stwierdzić, że według definicji rym to brzmieniowa zgodność pewnych części dwóch wyrazów. Zgodność ta może być mniej lub bardziej wyczuwalna, czasem zaś jest tak wysublimowana, że wychwyci ją jedynie bardzo wprawne ucho. Może polegać na powtarzalności układów spółgłosek (wtedy powstają konsonanse) czy samogłosek (w tym wypadku otrzymujemy asonanse – to właśnie przypadek mamy i gwiazdy); można też pomieszać jedno z drugim czy wykonać inne fonetyczne hopsztosy.
A jednak całe pokolenia poetów radziły sobie bez rymów zupełnie zgrabnie, wciąż przy tym zajmując się wierszoklectwem. Z czego więc nie mogli zrezygnować?
Z wersu.
Z owego dziwacznego zapisu, który burzy nasze przyzwyczajenia. Drwi sobie z przywoitych zdań, wstawiając „enter” w dowolnym, najmniej przewidywalnym miejscu. Tylko... czy miejsce owo może być faktycznie tak bardzo dowolne?
Wygląda na to, że nie. O końcu wersu decyduje pauza (a może na odwrót?). Nie może być przypadkowa. Wyobraźmy sobie, że dzielimy tekst na segmenty o długości 45 sylab. To jeszcze wers? Specjaliści zakładają dolną granicę na trzy, cztery sylaby. Górną na około 20.
Dlaczego?
Więcej przez mniej
Gdyby policzyć sylaby w przeciętnym zdaniu potocznej mowy, wyszłoby nam około siedmiu. Jeśliby więc zamknąć w wers sylab więcej niż dwadzieścia, to zmieściłyby się w nim trzy, cztery zdania ze swoimi naturalnymi pauzami na kropkach i przecinkach. Żadnej niezwykłości. A wtedy co to za wiersz? Zwykła proza!
Co innego w rasowym wersie: można go zakończyć tak, by część zdania przerzucić do następnej linijki, można (a nawet często trzeba) przełamać go na mniej więcej pół tzw. pauzą średniówkową. Brzmi to zupełnie niecodziennie. A jeśli jeszcze zestawimy ze sobą takie wyrazy, że uzyskamy w każdym wersie uporządkowany rytm (co znaczy, że sylaby, na które pada akcent, będą stać w określonym porządku), mamy wiersz pełną gębą! I mimo że możemy nie wiedzieć, iż to trochej (akcent na każdej nieparzystej sylabie), amfibrach (akcent na co trzeciej sylabie, licząc od drugiej) czy anapest (akcent na co trzeciej sylabie, licząc od trzeciej), samo nam się ułoży, wystarczy odrobina językowego słuchu.
Tylko... po co tak kombinować? Cóż. Pomyślmy: chcemy napisać wiersz ośmiozgłoskowcem, rymowany, z rymami dokładnymi, męskimi. Jaki mamy wybór wyrazów, które, zestawione razem, dadzą taki efekt? Niewielki. Na dodatek zostaną nam do wyboru słowa, które pozornie nijak do siebie nie przystają. Jak z tego wybrnąć? Uwaga! Doszliśmy do sedna! Używając metafory. Wyzwalając ze słów nowe sensy powstające ze zderzenia dwóch wyrazów, które niemal nigdy ze sobą nie chadzają. „Szklanka wody”? Banał. Ale „szklanka zmroku”? Ooo! Coś tu się zaczyna wreszcie dziać. Gdzieś na styku pomiędzy slowami wyczuwamy delikatne mrowienie. To jak połączyć plus z minusem: trzask! Przeskakuje iskra. Z metaforą jest podobnie. Bruno Szulc powiedział o niej kiedyś, że to gwałtowne spięcia sensu między słowami. I proszę – trzask. Pojawia się nowe znaczenie. Niedosłowne, zaszyfrowane, dostępne intuicyjnie, czasem tylko przeczuwane. Tak właśnie rodzi się poezja.
Teraz już wiesz, po co ten wiersz i wers, rym i rytm. By powiedzieć więcej. Mówiąc mniej.
Zaraźliwe jak mem
Niektórzy badacze kultury twierdzą, że poezja to rodzaj memu. Jak to rozumieć?
W 1976 roku ukazała się książka Richarda Dawkinsa pt. Samolubny gen. Autor twierdzi w niej, że stworzyły nas geny. One są podmiotem ewolucji, a my jesteśmy wehikułami, które pozwalają im się rozprzestrzeniać. Ostatni rozdział tej książki mówi o memach, które działają jak geny, ale na poziomie kultury. To takie kulturowe geny. Kodują informację nie biologiczną, tylko kulturową. Działają jednak na takich samych zasadach jak geny. Rządzą nimi te same prawa. Memy konkurują o miejsce w mózgach, tak samo jak geny konkurują o miejsce na nici DNA. Po co mem się powiela? To pytanie metafizyczne. Takie samo jak to, po co powielają się geny.
Słowo mem wywodzi się z greckiego słowa mimesis, oznaczającego naśladownictwo. W języku angielskim mem kojarzy się ze słowem memory (pamięć), a w języku francuskim z můme (taki sam, tożsamy). Czym są memy? Według Dawkinsa memy to melodie, idee, obiegowe zwroty, fasony ubrań, sposoby lepienia garnków lub budowania łuków, a przykłady współdziałających ze sobą zespołów memów to choćby wierzenia religijne. Najbardziej pierwotne memy to sposoby zdobienia i okrywania ciała, wszystkie memy związane z obróbką żywności – poczynając od umiejętności rozpalania ogniska. Mem to informacja. I wynalazek koła, i noszenie bejsbolówki daszkiem do tyłu, i nowy wiersz Szymborskiej, i symfonia Mozarta. Wszystko.
Zatem poezja to mem. Cecha naszego złożonego umysłu. Czy to prawda? Trudno stwierdzić. Choć chyba jest w nas dość silna potrzeba tworzenia liryki, skoro powstaje ona nawet w niezwykle egzotycznych warunkach. Przykład? Język migowy.
Poezja ciszy
Większości – słyszącej większości – wydaje się, że język migowy to rodzaj „pokazywanki”, prosty system komunikacyjny służący grupie kalekich ludzi do komunikacji ze światem zewnętrznym. Że znaki języków migowych to ikony – próby wiernego naśladowania kształtu przedmiotów, zwierząt, czynności. Jednak tak nie jest.
Często sądzimy też, że to prymitywny system znaków pozbawionych gramatyki, taki sam dla każdego języka na świecie. I tu też kryje się fałsz.
Nie ma jednego języka migowego. Jest ich tyle, ile społeczności głuchych. Granice tych społeczności nie zawsze pokrywają się z granicami państw (czy granicami etnicznymi). Mamy na przykład jeden język angielski foniczny, a obok – dwa skrajnie różne języki: Amerykański Język Migowy i Brytyjski Język Migowy (migający w nich głusi mają o wiele większe problemy, by porozumieć się ze sobą, niż słyszący Amerykanin ze słyszącym Brytyjczykiem). W Polsce po dziś dzień zachowały się ślady różnych języków migowych, co jest pozostałością po czasach zaborów.
Języki migowe wciąż się rodzą, ewoluują. Skąd się biorą? Nikt ich nie wymyśla. Powstają same, kiedy tylko pojawia się po temu okazja. Musi być grupa, która ma te same możliwości porozumiewania się i chce się dogadać. Warunkiem narodzin języka migowego jest więc istnienie społeczności głuchych. W ostatnich dwu dekadach powstał na przykład Nikaraguański Język Migowy...
Osoby posługujące się językami migowymi stanowią w krajach ludzi słyszących mniejszość językową. Niejednokrotnie uważają się za Głuchych, a nie po prostu głuchych. Język wyznacza ich kulturową tożsamość.
A trzeba przyznać, że niezwykle różni się od jakiegokolwiek języka fonicznego. W języku migowym znaczenie jest niesione przez gest, mimikę, powtarzalność czegoś; przez „zaprojektowanie” sytuacji przestrzennej. Przez „nakładanie” jednych przebiegów na inne. Słyszącym trudno się tego nauczyć. Muszą przestać myśleć o języku tak, jak do tego przywykli. Otworzyć się na bardzo niezwykłą metodę komunikacji. Pokonać opór przed strojeniem dziwnych min, wymachiwaniem rękami, dotykaniem innych ludzi.
Komunikat wizualno-przestrzenny przypomina nieco teatr lalek. Opowiadając o tym, że dziewczynka idzie przez las, pokazuje się ją idącą przez las. Czasem w przekazie migowym nadawane są dwie rzeczy (dwa słowa) równocześnie. Funkcje gramatyczne w tym języku pełni często mimika twarzy. Na przykład tylko mimicznie pokazuje się granice zdania podrzędnego. Albo zaprzeczenie. Na domiar tego do mówienia używa się także przestrzeni.
A teraz wyobraźmy sobie, że w takim języku możemy tworzyć poezję. Serio. Co to za poezja? – spytacie pewnie. Gdzie tu rytm, gdzie rym? Proszę, zapomnijcie o językach, którymi mówicie na co dzień, i wyobraźcie sobie, jak mogą rymować się gesty-słowa.
Pamiętacie, co to rym? To zgodność pewnych części dwóch wyrazów. A zatem i tu musi być jakiś powtarzalny element. Jaki? Na przykład kształt dłoni. Miejsce ciała, przy którym pokazuje się znak. Często ten sam gest zmienia znaczenie w zależności od tego, gdzie został zamigany, czy na wysokości głowy, czy, na przykład, przy ramieniu – można powiedzieć, że to dwa słowa różniące się jedną głoską – jak po polsku „tam” i „dam”.
Dziwne, prawda? Dlatego poezja migowa jest praktycznie nieprzetłumaczalna na język foniczny. To rodzaj sztuki bytujący na granicy naszej percepcji.
A jednak poezja. Wiersz. Wiesz?
Olga Woźniak - dziennikarka oddana popularyzowaniu nauki. Przez wiele lat kierowała działem nauki „Przekroju”. Z wykształcenia językoznawca i psycholog.
Źródło: Olga Woźniak, Po co jest wiersz?, [w:] "Ryms" nr 17, wiosna 2012, s. 3-4.
Bardzo fajny wpis. Wiersz daje nam możliwość bawienia się jezykiem
OdpowiedzUsuń