Jarosław Iwaszkiewicz podczas spotkania z czytelnikami. Lata 70. (c) Narodowe Archiwum Cyfrowe |
Ale wróćmy do nie-porządności. Pod koniec listopada roku 1957 Jarosław Iwaszkiewicz pisze lekko spanikowany:
>> Jestem przerażony. Czy nie znalazłeś w pokoju mojej legitymacji poselskiej? Gdzieś mi wypadła, do cholery - "ostał mi się ino sznur!.Adresatem tych słów jest Zygmunt Mycielski, kompozytor i pisarz. I chyba przyjaciel poety, bo w końcu przyjaciołom nie obiecuje się takich rzeczy:
>> Drogi mój, zaraz po powrocie jakoś się z tobą "skompinuję" i pójdziemy na wielką wódę, względnie na małe piwo. Tylko gdzie?Kilka z listów Iwaszkiewicza do Mycielskiego znalazło się w książce "Spotkać Iwaszkiewicza", która nosi prowokujący podtytuł "Nie-biografia". Prowokujący, choć akurat ta, na pozór skromna i rozwichrzona oraz spontaniczna publikacja, przywraca Iwaszkiewicza do żywych. Z perspektywy tekstów zamieszczonych w tym tomie pisarz jawi się bowiem jako postać, nie pomnik.
Moja ulubiona część tej książki to trzy rozmowy, jakie Król przeprowadziła z trzema niezwykłymi postaciami: wiecznym podrywaczem i kochasiem, jakiego współczesny przemysł randkowy już nie zna, czyli Wiesiem Kępińskim, przybranym synem Iwaszkiewicza; umęczoną już chyba lekko i niedosłyszącą Marią Iwaszkiewicz, córką pisarza; no i ze wspomnianą Zofią Dzięcioł, wieloletnią gosposią.
Wiesio i Zosia od razu budzą sympatię. Są po ludzku niedoskonali, z wciąż tlącymi się tęsknotami mimo stażu i doświadczenia. Wiesio by jeszcze pokochał kilka panien, natomiast Zosia ciągle rwie się do parzenia herbaty - to nic, że stygnie. Król świetnie rozgrywa zresztą te rozmowy, bo traktuje Iwaszkiewicza jako temat centralny, ale rozpisuje nam wszystko szczegółowo, nie szczędząc na didaskaliach, które często mówią więcej niż wspomnienia o autorze "Panien z Wilka".
Ale rozmowy to nie wszystko. Są przecież w tej książce i listy. Poza tymi do Mycielskiego znalazło się na przykład kilka pisanych przez Czechowicza do Iwaszkiewicz. Wszystkie opracowane solidnie, z przypisami, tak że człowiek nie specjalnie poinformowany w szczegółach się nie gubi. A o to nie jest trudno, bo Iwaszkiewicz prowadził bujne życie towarzyskie, znajomości miał wiele, nazwiska, fakty i aluzje latają więc co rusz na kartkach tych wspaniałą polszczyzną pisanych epistoł.
Wspomniałem, że na pozór to "spontaniczna" publikacja, bo całość wydaje się na pierwszy rzut oka niespójna. Anna Król nie spieszy się i nie dociska ku całości. Czuć to nawet po swobodzie, z jaką piszą o swoim Iwaszkiewiczu zaproszeni na łamy. Justyna Sobolewska snuje swoje refleksje po lekturze "Dzienników", Radosław Romaniuk z kolei, tak zasłużony dla pamięci o pisarzu, zestawia Iwaszkiewicza z Tołstojem, którego zresztą też, nawiasem mówiąc, jest czułym czytelnikiem.
Jest sporo życia w tej "Nie-biografii". Życia brakującego wielu biografiom, które z mozołem brną przez kolejne dnie, tygodnie, miesiące, lata, fakty, dokonania. Tu tego nie ma. A jeśli jest - to z finezją. Nawet gdy Król prowadzi nas przez chronologiczny porządek tego życia, zwraca uwagę na tło - po raz pierwszy rozlewaną coca-colę, gdy młody Jarosław cierpi na wrzody w uchu; albo wojnę w Wietnamie, gdy dojrzały pisarz zachwyca się pięknem psa spotkanego przypadkowo w Rzymie. Zapisuje zresztą wtedy:
>> Coś tak żałosnego i szlachetnego zarazem - tylko zwierzę może być tak piękne. Nie mogą mi te psie oczy wyjść z pamięci i napełniają takim strasznym żalem.Rewelacyjna ta nie-biografia.
Wilk&Król, Warszawa 2014. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.