(c) zazie_ / Source / CC BY-NC |
Bilarda miał Zodiak - ostatnia warszawska kawiarnia dwudziestolecia. Specjalny stół typu "grzybek"
mieścił się w przestronnym pokoju. Oddzielony on był ciężką kotarą od ogólnie dostępnej sali kawiarnianej. Bilard był dostępny jednak dla stałych bywalców - przedstawicieli cyganerii malarskiej. Przychodzili tam także Witold Gombrowicz i Andrzej Nowicki. A także skamandryci.
O, właśnie, skamandryci. Jeśli kiedykolwiek w szkole usłyszeliście w dobrym kontekście słowo kawiarnia, to właśnie musiało być to przy okazji skamandrytów. Grupa wybitnych poetów, wśród których znalazł się Jan Lechoń czy Jarosław Iwaszkiewicz, zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, urzędowała przede wszystkim w kawiarni. Legendarna miejscówka była zlokalizowana w Warszawie przy ulicy Nowy Świat 57. Pod Picadorem działało tam od końca listopada 1918 roku, a wkrótce potem poeci przenieśli się do Hotelu Europejskiego.
Cóż się działo w tym Picadorze? Ooo. Dużo by mówić i pisać. Andrzej Z. Makowiecki w swojej książce "Warszawskie kawiarnie literackie" rozdziałowi "Zaczęło się od Picadora" poświęca 20 stron. A temat przewija się jeszcze potem.
No, ale tak z ręką na sercu - czy Warszawa naprawdę miała takie świetne kawiarnie? Oczywiście stolicy Polski daleko do Paryża, w którym działały Cafe de la Paix, Cafe du Dome, Le Closerie des Lilas, Les Deux-Magots czy Cafe de Flore. Warszawa mogła też zazdrościć Wiedniowi i jego Cafe Central, czy praskiemu Montmartre'owi, albo londyńskiej Cafe Royal, nie mówiąc oczywiście o krakowskiej Jamie Michalika, gdzie działał legendarny Zielony Balonik. Kiedyś prężnie działająca cukiernia, dzisiaj raczej kawiarniano-literacki skansen - ciągle funkcjonuje w dawnej stolicy Polski i ci, którzy zechcą zajrzeć do budynku mieszczącego się przy ulicy Floriańskiej 45 bez wątpienia poczują ducha tamtych czasów. W wystroju i w stylu obsługi.
Trochę jestem złośliwy, ale też - jeśli mam być szczery - książka Andrzeja Z. Makowieckiego to w istocie ciekawa opowieść o zjawisku kawiarni literackich z jednym małym zastrzeżeniem. Autor zdaje się łączyć w tym wypadku ogień z wodą, czyli snuć ciekawą opowieść, która skupia się na anegdocie i nią żyje, a zatem zwraca się do czytelnika złaknionego plotki, a równocześnie wyjaśnia zawiłości i definicje tejże anegdoty, wpadając momentami w - by posłużyć się słownictwem charakterystycznym dla tej książki - nieco cięższą w odbiorze dykcję naukową.
Iskry, Warszawa 2013. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.