poniedziałek, 17 marca 2014

Około 60 kilo do obśmiania, czyli Bridget powraca

Nowa Bridget Jones jest, przepraszam za to słowo, gruba. Chyba najgrubsza ze wszystkich. Myślę oczywiście o książkach.

Fakty są bezlitosne: Bridget jest jeszcze starsza niż była (mowa o 6o. roku życia, chociaż, biorąc pod uwagę wigor i energię bohaterki, czasem wydaje się to niewiarygodne), ma więc jeszcze bardziej spowolniony metabolizm (a nie zrezygnowała ze swoich ulubionych używek, oj nie) i jeszcze mniejsze szanse na rynku matrymonialnym. Jak pamiętamy zresztą z poprzednich części, Bridget miała najwięcej problemów w tych obszarach. I te problemy się nie skończyły. Ba, jest jeszcze gorzej.

Po pierwsze, nie żyje mąż Bridget. Darcy. Umarł. Po prostu. Bridget już nie jest więc starą panną, ale jest wdową. Pozostaje jej otwieranie pudełek z wycinkami z prasy. Najgorzej.

Po drugie, Bridget ma dzieci. A dzieci to tyle samo przyjemności, co i kłopotów. O czym wiedzą wszyscy zainteresowani. Tyle dobrego, że wśród nauczycieli i rodziców dzieci można wyhaczyć przystojniaków.

Po trzecie wreszcie, Bridget ma nowego chłopaka. A jakże! O dwie dekady młodszego od siebie (sorry, taki mamy klimat!). Z którego to faktu wynikają nie tylko biologiczne komplikacje. Nie wspominając o seksie odbywanym przez SMS (technologia to, nawiasem mówiąc, inny ważny wątek w tej książce).

Świat więc znów dla Bridget zamiast stać otworem staje się wyzwaniem. I to złośliwym wyzwaniem. Dajmy na to te osiągnięcia technologiczne, które mają ułatwić komunikację międzyludzką. Już na drugiej stronie książki bohaterka zadaje w swoim felietonowym stylu podlanym filozofią niby gorzkich rozczarowań następujące pytania: "Dlaczego w dzisiejszych czasach telewizor potrzebuje aż trzech pilotów z dziewięćdziesięcioma przyciskami? No dlaczego?". I odpowiada w swoim neurotycznym stylu podlanym reżyserowaną bezradnością, co ma dodać bohaterce uroku (czasem dodaje, czasem odejmuje): "Pewnie dlatego, że telewizory projektują trzynastoletni geniusze techniki, którzy siedzą w swoich nigdy niesprzątanych pokoikach i udowadniają jeden drugiemu, kto lepszy, skutkiem czego są defekty psychiczne na masową skalę, bo każdy normalny człowiek myśli, że to on jest jedynym na świecie, który nie rozumie, do czego te przyciski służą".

Zysk i S-ka, Poznań 2014.
Osobliwe. Bardzo w stylu Bridget. Jak i cała książka, która napisana jest tą osobliwą frazą, w której autoironia przemieszana jest z obyczajowymi obserwacjami i socjologicznymi spostrzeżeniami. Pełno tu tabelek, za i przeciw, notatek szczegółowych z diety, wyliczeń i wszystkich tych innych list przebojów obśmianych i wykpionych do granic. Za to lubiliśmy zawsze Bridget i za to wierni fani będą kochać ją i w tej części. Chociaż ci, którzy zmęczyli się przy kontynuacji "Dziennika" pod postacią "W pogoni za rozumiem" - jeszcze bardziej zmęczą się podczas lektury "Szalejąc za facetem". O czym uprzedzam lojalnie wszystkich, którzy entuzjastycznie rzucą się na nową Bridget z wielkimi oczekiwaniami. Książka Was nie zawiedzie. Ale szału nie ma.


2 komentarze:

  1. Kiedyś dawno przeczytałam pierwszą część. Dla odmóżdżenia mogłabym sięgnąć i po kolejne :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.