Zaczyna się wręcz narcystycznie. Od głównego bohatera i zarazem narratora, który jednak pisze o sobie w trzeciej osobie. Jakby był obcy. Obcy zresztą jest. Ma inny kolor skóry, inny akcent, inne podejście. I inny start. O innej mecie nie mówiąc. Jest przybyszem z dziwnego odległego świata i nigdy nie będzie jednym z nich. Choć przecież znajdzie się pomiędzy nimi. I doświadczy ich historii.
Ich, czyli tych z Timoru Wschodniego, bo o nim jest ta książka. Od XVI wieku był portugalską kolonią. W latach 70. ubiegłego wieku Europejczycy opuścili wyspę. Wkroczyły wtedy indonezyjskie wojska. I zaczęła się wojna. Choć formalnie została zakończona kilkanaście lat temu, sytuacja wcale nie uległa poprawie. Nawet wstawiennictwo niektórych ludzi z Zachodu, z Noamem Chomsky na czele, który opublikował esej "Why Americans Should Care about East Timor", nic nie pomogło.
"Kolonizacja dobrocią nadal jest kolonizacją" - czytamy w książce Mateusza Janiszewskiego. I właściwie wokół tego zdania można zbudować omawianie książki "Dom nad rzeką Loes". Bo, po pierwsze, kolonizacja jest jednym z zasadniczych wątków, z jakimi musi się zmierzyć przybysz. Zderza się z inną kulturą, przywozi inne dobra. O właśnie - dobra. Jakże wieloznaczne jest to słowo. Bo dla kogo "dobra" są właściwie "dobre"? Dla tego, który się nimi chce podzielić, czy dla tych, którzy faktycznie są potrzebującymi? I jeśli tak - to czy rzeczywiście oni potrzebują tych "dóbr"?
Czarne, Wołowiec 2014. |
Nie zawsze będzie miło. Janiszewski jednak nie dokonuje ocen moralnych. Jest najbardziej filozofem, który zadaje pytania i miesza w głowie. Psuje szyki. Wzbudza niepokój. Bałagani naszą uspokojoną rzeczywistość i oswojone postrzeganie świata. Ale czyż nie na tym polega prawdziwe zetknięcie się z tym co nieznane?
Wiemy, gdzie jest Timor Wschodni. Tam na przykład są najlepsze nurkowiska w całej Azji, bo przez lata okupacji indonezyjskiej nikt tam nie niszczył raf, nie łowił ryb. Dziś turyści przyjeżdżają tam głownie w celu zrobienia visa run z Bali, albo Flores. Ci co bardziej dociekliwi trafiają do Tutuali, lub na wyspę Jaco, ale to wszystko - ceny ich przeganiają, bo w Indonezji za lepszy standard płaci się mniej, a w Timorze ceny podbite są przez pracowników UN i różnych NGOsów.
OdpowiedzUsuńTimor Wschodni to piękny kraj, w którym było mi dane spędzić ponad dwa miesiące czekając na jachtostopa do Darwin. Trochę przez przypadek, ale jednak byłem, widziałem i z książką się zgadzam. Tak tam było/jest.