czwartek, 15 maja 2014

Meksykańskie poczucie smaku

Człowiek na kolację czy może jednak totopos i pinole jako danie główne? Zastanówcie się. W meksykańskim menu każdy znajdzie coś dla siebie.

Copyright (c) Nate Gray: A Culinary (Photo) Journal via photopin cc
Na przykład takie chili. Królowa przypraw. Dawni Meksykanie dodawali je do czekolady, alkoholi, owoców, przekąsek i w ogóle do wszystkich potraw. Albo pulque - napój wysokoprocentowy, którego - w uzasadnionych przypadkach - mogli się napić chorzy czy kobiety w ciąży. Ograniczać za to nie musieli się starcy. Ci posiadali bowiem pełne prawo swobodnego upijania się.

Zobaczmy, co jeszcze kryje w sobie meksykańskie menu. Teonanacatl. Brzmi dość niepozornie. I niewinnie. Tymczasem to:
"swego rodzaju aperitif wprowadzający erotyczny nastrój, nadający spotkaniu mistyczny charakter, zacieśniający więzy społeczne".
A skoro już siedzimy (choć akurat to słowo może być niezbyt adekwatne po w/w substancji) w temacie, to dorzućmy kaktus zwany peyote oraz ololiuqui - roślinę pnącą znaną jako "cud". Określenie chyba ma swoje uzasadnienie. A z pewnością ten, który pierwszy go użył, musiał wiedzieć, że
"jej nasiona zawierają m.in. amid i hydroksyetylamid kwasu lizergowego (składniki LSD)".
Niestety z książki Susany Osorio-Mrożek o meksykańskiej kuchni dowiemy się także o innych, niefajnych przyjemnościach podniebienia. Na przykład o psach jadalnych. Co prawda poświęcono tematowi tylko jeden krótki akapit, ale nie zmienia to faktu, że jakieś psy ktoś zjadł. Podobnie zresztą jak i ludzi.

Kanibalizm - zwłaszcza wśród Azteków - miał charakter obrzędowy. Pieczone serce najmężniejszego jeńca spożywał władca. Kapłani mogli skonsumować pozostałe serca oraz głowy. Resztę dzielono na sześć części. Najznakomitszy wojownik otrzymywał tułów i prawe udo. Takie rytuały z mięsem ofiar odgrywano trzy razy w roku.

Na szczęście tego typu zwyczaje należą głównie do przeszłości. Od opisu najdawniejszych czasów zaczyna się bowiem ta książka. Ale znajdziemy tu także przepisy na sosy z XVIII wieku, czy menu półoficjalnego obiadu z epoki Republiki Meksyku. Dowiemy się także, w jakich okolicznościach pojawiły się tortilla chips. Poza tym, rzecz jasna, otrzymamy wiele praktycznych i konkretnych porad kulinarnych.

Universitas, Kraków 2014.
Książka Susany Osorio-Mrożek to podróż w czasie i przestrzeni... przewodu pokarmowego. Uprzedzam jednak lojalnie, że nie wszystkie przepisy podsuwane przez autorkę (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa!) przypadną nam do gustu. Ale kuchnia przecież to możliwości przede wszystkim, a nie ograniczenia. A jeśli o możliwościach mowa - ten tekst jest doskonały. Otwiera nam oczy, a przede wszystkim kubki smakowe na egzotykę i nieznane. Bogaty materiał historyczny i antropologiczny, a także surowy i powściągliwy styl nie zawsze ułatwiają gęstą lekturę. Ale na tych z Was, którzy podejmą wyzwanie, czeka przygoda, po której ruszycie do kuchni z głową pełną nowych pomysłów.



A co gotowała prababcia Elizabeth Gilbert? Poczytaj TU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.