Inna sprawa to rozmawiać z bliskimi tych, których już nie ma. Potrzeba ogromnego taktu, ale i jednocześnie pewności. Konieczny jest też kredyt zaufania. Ci nieobecni-obecni muszą przecież przemówić na tyle głośno, by stać się żywą częścią opowieści. To doprawdy trudna sztuka.
Ale Remigiusz Grzela umie pytać. I widać w wywiadach przez niego prowadzonych, że umie też słuchać. Jego rozmówcy - Krystyna Janda, wdowa po Edwardzie Kłosińskim, Paula Sawicka, współautorka książki stworzonej wraz ze zmarłym Markiem Edelmanem czy Leszek Sankowski, mąż Teresy Torańskiej, by wymienić kilku z wielu - wyraźnie czują się w otoczeniu Grzeli bezpiecznie. Inaczej nie opowiadaliby mu przecież o ciepłym jeszcze łóżku, o cierpliwości, która pozwala zagospodarowywać dwa pokoje ciasnego mieszkania na twórczy bałagan czy o dorosłym facecie, który uratował tylu ludzi, ale sam nie chciał poddać się leczeniu i niechętnie o pomoc prosił.
Grzela pyta z ogromną kulturą i wyczuciem. Stara się swoich rozmówców zrozumieć, ale respektuje emocjonalne granice, które naturalnie wyznacza ból, żal, tęsknota. Jest w tym wiele paradoksu, bo jednocześnie właśnie to - ból, żal, tęsknota - są osią, wokół której krążą te dialogi. Czuje się je bardzo mocno niemal na każdej stronie. Mowa przecież o tych, których już fizycznie nie ma, ale jednocześnie trwają oni w sercach, nieposkładanych rzeczach, otwartych wciąż notesach, niewykasowanych numerach telefonów, przyjaciołach, którzy byli przyjaciółmi zmarłego i jako tacy wydają się bliżsi.
Subtelna powłoka tych rozmów czyni z miejsc doskonale nam znanych mauzolea pamięci. Bliscy zmarłych lekceważą twarde reguły fizycznej dostępności czy zwyczajnego porządku, który trzeba zaprowadzić, by żyć już bez Kogoś. Rozmówcy Grzeli pozwalają sobie na więcej - jakby ów koniec nie nastąpił. Stąd "obecność", bo przecież zmarli wcale nie odeszli. Oni są. Czuć ich tak samo wyraźnie jak przed ich odejściem.
Czytając książkę Grzeli, miałem wrażenie, że te rozmowy nie są wyczerpujące - w tym dobrym znaczeniu. Grzela pozwala na oddech, godzi się na dygresje, czasem nawet je podlewa dodatkowymi pytaniami. To dobrze, bo dzięki temu ci nieobecni ożywają w drobnych historiach, niebanalnych charakterystykach, ich portrety nie są tylko trumienne. Często stają się równocześnie bohaterami dobrego życia:
>> Marek Edelman chciał nam uświadomić, że getto to nie był tylko brud, smród, nędza i zabijanie, że tam było i normalne życie, ukryte za murami prawdziwe życie codzienne. Chciał pokazać człowieczeństwo, którego mieszkańcy getta nie utracili, bo w okrutnych warunkach umieli się zdobyć na miłość, umieli się oddać drugiemu człowiekowi.
Najważniejsze jednak, że "Obecność" Grzeli przypomina o mitologicznym związku śmierci z miłością. Bo te opowieści o nieobecnych-obecnych to tak naprawdę przecież wyznania osób wciąż zakochanych.
Przeczytajcie koniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.