środa, 9 marca 2016

4 x Vosganian

"Księga szeptów" nie daje spać. I to nie tylko dlatego, że uwodzi wonią zapachu ciasta na baklawę.
Baklawa
(c) stu_spivack via Foter.com / CC BY-SA
"Księga szeptów" Varujana Vosganiana zaczyna się w latach 50. XX wieku w Fokszany. Pięknie się zaczyna - w spiżarni babci Armenuhi czy pośród pamiątek dziadka Garabeta. Ale prędko się okaże, że za tą sielanką kryją się przykre doświadczenia wygnańców. W tle są tragiczne dzieje Ormian z początku XX wieku.

Książka Vosganiana to polifoniczna historia - autobiograficzna i zbiorowa, baśniowa i odwołująca się do pamięci. Wspaniałe zdania i wspaniałe, ale też czasami i przerażające obrazy oplatają nas, strona po stronie.

Zresztą spróbujcie, poczęstujcie się, a potem sięgnijcie po całą "Księgę szeptów".

jeden:

Przede wszystkim zapach ciepłego ciasta. Gdybym musiał skupić całe moje dzieciństwo w wybranej formie materii, powiedziałbym „ciasto”. A dokładnie, ciepłe ciasto z misy mojej babci. Wyrastało od wieczora do rana niczym żywa istota. Byłem zafascynowany. I tak związany z życiem, które rosło w nim, że czułem, iż każdy ruch dłoni, który je wyrabiał, sprawia mu ból. Uspokajałem się tylko wtedy, gdy widziałem babcię Arșaluis, po rumuńsku Aurora, i jej siostrę Armenuhi, jak rozkładały je i głaskały, aż nie przemieniło się w cienkie płaty. Kobiety rozścielały na łóżkach i na stołach wilgotne prześcieradła, na których rozkładały cienkie płaty ciasta na baklawę.

dwa:

„To było piękne – opowiada Damian Pătraşcu – Boże, jakie to było piękne! Nie widziałem tak wielu pochodni od czasu dzieciństwa, od dnia Wniebowstąpienia tuż po zakończeniu wojny. Panował głód, jednak ludzie znaleźli tyle mąki, aby zrobić placki i wbić w nie zapalone świece, a następnie wypuścić na wody Seretu. I każdy wypowiadał imiona swoich umarłych i ludzie płakali razem, za jednych z bólu, że nie ma ich wśród żywych, za innych z radości, że ocaleli, tylko ja jeden płakałem za wszystkich, gdyż będąc jeszcze wyrostkiem, nie odróżniałem dobrze łez radości od smutku. Lubię patrzeć na twarze ludzi oświetlone płomieniami, są piękniejsze niż w świetle słońca, bardziej żywe. Najlepiej z tamtej nocy pamiętam twarze ludzi, wyostrzone światłem, jakby były wyrzeźbione w drewnie. Ale najpiękniejsza była Dana, córka Radu, z chustką zsuniętą na ramiona i rozpuszczonymi włosami, jakże była piękna i śmiała się z głową odchyloną do tyłu. Co sobie myśleli ci łajdacy stłoczeni w szkole, patrząc z przerażeniem przez okna, kto to może wiedzieć? Zwłaszcza, gdy usłyszeli skrzypce i bęben jak w Wigilię. Aurel Dimofte pierwszy cisnął czapkę o ziemię, krzycząc: «Tańczmy, bracia!», i uderzył butem w zmrożony brzeg uliczki, a za nim podążył Ionuţ Cristea. «Masz rację» – powiedział Stan Dumitru. Ogień doprowadził nas do obłędu, odsunął wszelki strach, tańczyli. A wraz z nimi wszyscy pozostali Ion Aureaua, Dumitru i Toader, synowie Crăciuna, i Stroe, Marinică i Mihai. To był ich taniec ze śmiercią, nie wiedzieli o tym, ale może przeczuwali. Chwyciliśmy się jak do hory i odtańczyliśmy ją jak podczas świąt. Tańczyliśmy i wznosiliśmy okrzyki radości, rozpaleni. Następnego dnia połowa z nas czołgała się w ziemi pełnej krwi, ogłuszona bębnieniem karabinów maszynowych, tam gdzie śmierć nas jeszcze nie dosięgła”.

trzy:

Hmaiag Khosrovian zatem, nim podjął walkę z prokuratorami, postanowił walczyć z milczeniem Misaka Torlakiana. Miał długie widzenia z oskarżonym, patrzył na niego, jak milczy, z nieobecnym spojrzeniem, jak pociera sobie nadgarstki uwolnione z kajdanek, pozwalał mu przechadzać się po pokoju tam i z powrotem, nie przerywając. On pierwszy opowiedział Misakowi o sobie, o swych zamordowanych krewnych, o Solomonie Tehlirianie i o tym, jak ten śledził Talaata Paszę, unikając rozmowy o operacji „Nemesis”, choć był jednym z nielicznych, poza kręgiem ochotników kierowanych przez Armena Garo, który znał tajemnicę, ale zachował ją w sekrecie i świadomie się nie ujawniał, wierząc, że przez sugerowanie pewnych rzeczy, których zdawało się, że nie znał od środka, ale którym nadawał właściwy sens, zdobędzie zaufanie Misaka Torlakiana. I tak krok po kroku Misak, wciągnięty w opowieści prawnika, dodając tu i ówdzie, gdy wspomnienia Hmaiaga pokrywały się z jego, zaczął po kolei opowiadać. Mówił o Trabzonie, o fascynacji, jaką wzbudzała w nim broń, o pierwszym człowieku, którego zabił, i innych zabitych, o czasie spędzanym na czatach w górach w nadziei, że pośród przechodzących znajdzie się wojsko Envera Paszy, o awangardzie rosyjskiej armii, która zastała ormiańską dzielnicę Trabzonu spustoszoną, o swojej wiosce Ghiuşanie ze spalonymi domami, o pokoju młodszego rodzeństwa, z pościelą leżącą bezładnie pod gruzami i zwęglonymi belkami. O snach z białym, zakrwawionym koniem, który staje dęba przed jego ciałem przyciskanym do muru, ale nie tratuje go kopytami, co oznaczało, że Bechbud chan Ddżiwanshir nie był jeźdźcem, lecz ciężarem, od którego biały koń, nawiedzając Misaka w snach, chciał się uwolnić.
   Opowiedział o tym wszystkim ściszonym głosem, ale z pasją. I wtedy Hmaiag Khosrovian wiedział, że w końcu jest na właściwej drodze. Ponieważ nie można powoływać się na operację „Nemezis”, a decyzja Misaka Torlakiana, by zabić Bechbuda chana nie powinna wydawać się misją powierzoną przez lidera grupy, lecz osobistą decyzją, wynikiem hazardu, który postawił twarzą w twarz rosłego Ormianina z kręconymi włosami i ogromnego Azera, adwokat zdecydował, że nie zmieniając reszty, musi przenieść historię zamordowania rodziny Misaka z okolic Trabzonu w strony tymczasowej stolicy Kaukaskiej Republiki. To nie było trudne, Misak znał dobrze miejsca i ormiańskie wioski w pobliżu Baku.

cztery:

Otrzymali zdjęcia osób, które należało odszukać. Ich kryjówki mogły znajdować się wszędzie, od Berlina i Rzymu po stepy Azji Środkowej. Talaat Pasza, minister spraw wewnętrznych, o szerokich ramionach i grubej szyi, miał krzepkie ciało, którego głowa, o kwadratowym podbródku, ze szczękami gotowymi rozszarpać, była raczej przedłużeniem jego potężnej klaty. Pięści w dole fotografi i, dwa razy większe niż u przeciętnego człowieka, zdradzały agresywność. Obok niego krucha, o delikatnych rysach, jego żona, w białej sukience i koronkowym kapeluszu, według europejskiej mody, tak odmiennym od fezu baszów. Potem Enver, drobny, podwyższony przez wysokie obcasy butów. Wyniosłe spojrzenie i smukłe palce, chwytające końce wąsów, dumny ze swoich szamerunków komendanta wojska, które opadając obficie na ramiona i zakrywając jego wąską klatkę, starały się zamaskować jego skromne pochodzenie syna kobiety, która, aby go wychować, trudniła się jednym z najbardziej pogardzanych zawodów w Imperium – obmywaniem ciał nieboszczyków. Na jednym ze zdjęć jego chude ramię, zaborcze, a jeszcze nieśmiałe, obejmuje delikatną talię żony, Nadjeh, księżniczki haremu imperialnego, a więc córki sułtana. Enver, syn obmywającej nieboszczyków i zięć sułtana, silił się, by sprawiać wrażenie dumnego, o skamieniałym wyrazie twarzy, pomiędzy portretami swoich idoli, Napoleona i Fryderyka Wielkiego. Dżemal Pasza był uważany za Lepidusa w tym wojowniczym triumwiracie. Z jego pospolitym wyglądem, gdyby nie nosił epoletów ministra marynarki, mógłby przejść niezauważenie, choć starał się dotrzymać kroku Taalatowi w brutalności, a Enverowi w śmiałości. Następnie doktor Nazim i Behaeddin Shakir, ideologowie partii Jedność i Postęp, pomysłodawcy uwolnienia z więzień przestępców, którzy zaciągnięci do oddziałów wojskowych, mieli nadzorować konwoje ludności ormiańskiej, dokonywać krwawych mordów na rozdrożach. Nie wiemy, jak bardzo urodziwe były ich żony, wiadomo, że były pulchne i miały czarne włosy, ale trudno odróżnić ich rysy twarzy, ponieważ jedyne zdjęcia, które się zachowały z czasów ich młodości, przedstawiają je z twarzami okrytymi woalem, płaczące u wezgłowia trumien, do których złożono ich mężów po tym, jak grupa sprawiedliwych dopełniła swojej misji. I pozostali, Dżemal Azmi, prefekt Trabzonu Bekhboud Khan Dżavanshir… Armen Garo uniósł fotografie Talaata i Envera z żonami. Spojrzał kolejno na każdego: Solomona Tehliriana, Arama Yerkaniana, Arşavira Şiraghiana, Hraciego Papaziana, Misaka Torlakiana.
   – Nie tykajcie ich kobiet – powtórzył. – Ani dzieci.

Tłum. Joanna Kornaś-Warwas,
Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

2 komentarze:

  1. Ta książka to jedna z piękniejszych opowieści, jakie czytałam. Cieszę się, że jest na liście książek do Angelusa, myślę, ze ma spore szanse tym bardziej, że podejmuje temat, który nie jest u nas zbyt znany.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.