- Przez wiele lat wykonywałem badania poligraficzne. Pierwszych swoich klientów pamiętam z imienia i nazwiska do dzisiaj. Wtedy obowiązywała kara śmierci i iluś tam klientów trafiło na szubienicę – a mnie towarzyszył niepokój, że to trochę jakby przeze mnie - mówi prof. JAN WIDACKI.
(c) The British Library via Foter.com / No known copyright restrictions |
W kolejnym odcinku cyklu #przesłuchania rozmawiam z adwokatem, prof. Janem Widackim.
Cykl towarzyszy Kursowi Pisania Kryminałów
Miasta Literatury UNESCO, organizowanemu przez Krakowskie Biuro Festiwalowe.
MARCIN WILK: Ma Pan jeszcze czas, by poczytać kryminały?
Nie że do pracy, ale tak dla siebie. Dla rozrywki.
JAN WIDACKI: Dla mnie to żadna rozrywka. Kryminały mam na
co dzień. Czytanie ma sens, kiedy człowiek chce uciec od rzeczywistości. Ale
gdy styka się z tym na co dzień?
W sumie racja.
Wykładam kryminalistykę i kryminologię. Bronię w procesach
karnych. To nie byłaby więc żadna odskocznia. Oczywiście w dzieciństwie czy
młodości czytałem kryminały, klasykę przede wszystkim: Conan Doyle’a, na którym
się uczyłem angielskiego, czy Agathę Christie. No i polskie kryminały Joe
Alexa, czyli Macieja Słomczyńskiego. Ale teraz, prawdę mówiąc, naprawdę
niewiele. Nie mam na to czasu. Poza tym, powiem panu, z fachowego punktu
widzenia te kryminały są naiwniutkie.
O, widzi pan. To już jakiś konkret.
Nie chcę mówić nazwiskami, ale mogę stwierdzić, że przede
wszystkim autorzy kryminałów nie znają realiów, o których piszą. Czasem zdarza
mi się obejrzeć jakiś fragmencik serialu kryminalnego w telewizji.
I jak?
Załamuję się poziomem. Przy rozwiązywaniu spraw kryminalnych
dociekanie w stylu Sherlocka Holmesa może się co prawda przydać, ale poza tym
to cała masa pracy. Trzeba na przykład zebrać dowody, a nie tylko sprytnie
prześledzić przebieg zdarzenia. Nie wystarczy wiedzieć, że ktoś jest mordercą,
należy mu to udowodnić. Poza tym w kryminałach policjanci mogą angażować cały
swój czas dla rozwiązania tylko jednej sprawy.
To faktycznie naiwniutko. Ale może na przykład w Ameryce, w
której mnóstwo seriali się rozgrywa, jest po prostu lepiej?
To też tak nie działa. Wiadomo, że do łatwiejszych spraw
nikt nie będzie angażować wszystkich środków. Faktem jest natomiast, że w
Stanach są jeszcze spektakularne rozprawy przed ławą przysięgłych. Sąd jest
wtedy teatrem. Ale i tak proces amerykański wygląda trochę inaczej niż w kinie.
To co oglądamy, to jest taka amerykańska sędzia Wesołowska. To się ma nijak do
rzeczywistości.
Ludzie lubią mity, pewnie stąd te przekłamania.
O właśnie, skoro o mitach mowa: jest kilka związanych z
kryminalistyką.
Słucham zatem.
Pierwszy: „Przestępczość jest wielkim problemem społecznym i
plagą”.
A nie jest?
Oczywiście przestępczość jest czymś społeczne niepożądanym.
Jeszcze w XIX wieku odkryto, że jeżeli zawsze towarzyszyła ludzkości, to jest
czymś naturalnym. I zawsze będzie. Przestępczość jest pewną funkcją
społeczeństwa i zachowuje pewien stały poziom.
Czyli jaki?
W Polsce jest on poniżej europejskiej średniej.
No, to chyba nieźle?
A jednak częste wypowiedzi polityków czy publicystów
sugerują, że polskie prawo karne jest zbyt liberalne i w związku z tym kolejne
nowelizacje kodeksu karnego polegają na zaostrzaniu prawa. Tymczasem prawo
karne i to, czy jest ono surowe – albo nie – nie podlega ocenom, da się
natomiast zmierzyć.
Ciekawe jak?
Za pomocą dwóch prostych współczynników. Jeden to liczba
przestępstw przypadająca na 100 tys. mieszkańców. W Polsce ta liczba wynosi ok.
3,5 tys. Dla porównania: w Niemczech jest na poziomie ok 7 tys., a z kolei w
Anglii – w zależności od jednostki administracyjnej – od 8 do 13 tys.
A ten drugi współczynnik?
To poziom prizonizacji. Określa on liczbę osób odbywających
karę w kryminale na każde 100 tys. W Polsce ta liczba wynosi około 230 i jest
zdecydowanie najwyższa w Unii Europejskiej. Wyższa jest już tylko w Rosji i
Ukrainie. No więc jeśli w tym kierunku dążymy, to mamy sukcesy.
To nie zabrzmiało dobrze.
Zupełnie niedobrze. W każdym razie po tych współczynnikach
widać, że polskie prawo jest surowe. I jest to fakt potwierdzony empirycznie, a
nie ocena.
No dobrze. To jeden mit.
Kolejny: „Zabójstwa są poważnym problemem społecznym”.
Znowu bzdura?
Oczywiście. Z jednej strony zbrodnie są problemem, wiadomo,
bo każda niepotrzebna śmierć to dramat iluś tam osób. Ale trzeba wiedzieć, że w
Polsce więcej osób się topi, niż jest mordowanych. Tymczasem media chętniej
huczą o zabójstwach niż zachęcają do nauki pływania...
...nie po pijaku,
jeśli mogę dorzucić taką trzeźwą uwagę.
O, i tu mamy kolejny mit!
Tom wtopił...
Na pierwszych zajęciach ze studentami pytam, ile procent
wypadków samochodowych dzieje się pod wpływem alkoholu. Wie pan?
Jak powiem, co myślę, to pewnie będzie źle. No ale trudno.
Stawiam na 50.
A skąd! 5.
Mówiłem.
Gdybyśmy za pomocą jakiejś czarodziejskiej różdżki
spowodowali, że pijani kierowcy wyparują, to i tak bezpieczeństwo na drogach
drastycznie się nie poprawi. Problemem największym są młodzi, nierozważni, choć
trzeźwi kierowcy.
To jednak jest zaskakujące.
Amerykanie zrobili badania, z których wynika, że z czasu
poświęconego przestępstwom w telewizji aż 40 procent poświęca się zabójstwom –
i to zabójstwom spektakularnym. W rzeczywistości liczba tych zabójstw to jest
promil wszystkich przestępstw.
A tam, telewizja.
Ona kształtuje obraz świata. Dane dotyczące mediów
elektronicznych mogą być jeszcze gorsze. Obraz wyłaniający się z telewizora
jest dokładną odwrotnością tego, co jest naprawdę. Zabójców wśród przestępców w
rzeczywistości jest parę promili albo nawet jeszcze mniej.
Jak się ma kontakt z tymi zabójcami, to zresztą też się
zmienia perspektywa – to są często ludzie biedni, zagubieni, o pokrzywionych
życiorysach. Niekoniecznie są to ociekający krwią zbrodniarze. Tych jest ledwie
garstka wobec wszystkich siedzących w kryminale w Polsce, czyli wśród blisko 90
tys. osadzonych.
90 tys. to już takie średniej wielkości miasto.
Taki Nowy Sącz. No, ale mamy najwyższy współczynnik
prizonizacji w Unii Europejskiej. I jak tak dalej pójdzie, to dogonimy Rosję...
Zostawmy już tę Rosję, wróćmy do mitów.
Kolejny dotyczy przestępstwa zgwałcenia.
Co z nim nie tak?
Wszyscy twierdzą, że tych zgwałceń jest całe mnóstwo. A
tymczasem jest ich około 1 500 rocznie. I większość z nich to są tak zwane
„gwałty randkowe”.
Nie wiem, czy mi się ta nazwa podoba.
Ona przyszła do nas z Ameryki. Chodzi o to, że – jeśli mogę
się posłużyć obrazkiem – dziewczyna idzie do lokalu, pije wódkę, idzie do
mieszkania, pozwala tam potem na różne pieszczoty, nie pozwala jednak na
stosunek, ale do tego stosunku dochodzi. Przeciętny obywatel domagający się
surowych kar za gwałty, większości z nich nie uznałby w ogóle za gwałt!
Trochę mu się nie dziwię.
Natomiast te najbardziej brutalne gwałty to zaledwie mały
procent ogólnej liczby.
Przy czym ja bym się trochę tu pokłócił. Zwłaszcza, że nie
wszyscy zgłaszają gwałt. To nie jest, że tak powiem, komfortowa sytuacja.
Wykrywalność jest tu jednak wysoka. W większości wypadków
sprawca jest znany ofierze. Gwałty dokonane przez nieznanego są czymś zupełnie
wyjątkowym. Co więcej, odkryto prawidłowość, że im bardziej zbiorowy gwałt, tym
większe prawdopodobieństwo, że sprawca i ofiara znali się już wcześniej. To nie
jest tak, że się gdzieś tam zaczaili, dziewczynka wracała z nieszporów, a tu zwyrodnialcy
wyskoczyli z krzaków. Na ogół jest to dziewczynka, która z tymi gwałcicielami
niejedno owocowe wino wypiła, a teraz oni chcieli coś trochę więcej.
No, ale gwałt jest, proszę Pana Profesora.
Oczywiście. Gwałt jest. Tylko niech pan porozmawia z ludźmi
na ulicy, to się pan dowie, co tak naprawdę o tym myślą. Wielu z nich będzie
rechotać jak Andrzej Lepper, który kiedyś się dziwił, że można zgwałcić
prostytutkę. Z drugiej strony ten sam Lepper – podobnie jak wielu obywateli –
zapytany o to, czy trzeba karać surowo gwałcicieli, powiedziałby, że oczywiście
– i to surowo. Dożywocie, co najmniej.
Więc mamy fałszywy obraz przestępczości. Ludzie sobie
wyobrażają różne metody, które powinny wyimaginowaną przestępczość zlikwidować.
Gdybym wyszedł na Rynek Główny i zaczął krzyczeć, że chcę przywrócenia kary
śmierci, to pewnie z 70 procent biłoby mi brawo. I mógłbym wstąpić do PiS oraz
zrobić taką karierę jak oni, bo przecież oni na tym wygrali.
Ja myślę, że to najwyższa pora, byśmy wrócili do literatury.
Beletrystyka bywa jednym z ważnych źródeł wiedzy o
przestępczości i dla społeczeństwa, i dla kryminologów. Z powieści
Dostojewskiego można się więcej nauczyć o przestępcy niż z podręcznika do
kryminologii. Na gruncie rodzimym takim autorem może być Sergiusz Piasecki,
który miał za sobą karierę przestępczą i 11 lat w najcięższych kryminałach.
A u Piaseckiego co?
No na przykład w „trylogii złodziejskiej” pokazuje
przestępców, którzy bywają wrażliwsi od innych. Jest u niego taki jeden, który
wydobywa ze studni szczeniaka wrzuconego tam przez tak zwanych porządnych
ludzi.
To ciekawe bardzo, zwłaszcza że nie jest Pan pierwszą osobą,
od której słyszę, że przestępcy bywają wrażliwi wobec zwierząt. Albo dzieci.
Ostatnio ukazało się nowe wydanie autobiografii Rudolfa
Hoessa. To przecież człowiek odpowiedzialny za śmierć setek tysięcy ludzi. A
jednocześnie czuły mąż i ojciec. Kilka lat temu napisałem studium przypadku
zabójcy o motywach seksualnych. Jego jedyną troską – gdy już siedział w
kryminale – było nie to, że go powieszą, ale to, żeby jego dzieci miały
wakacje, były zaopiekowane, nie cierpiały przez niego. To nie jest więc takie
proste. Człowiek bywa wielowymiarowy.
Też fakt. Przestępca bywa przecież człowiekiem – nie bestią.
A i to nie. Bo każdy z nas jest bestią. Freud rozdzielił
człowieka na trzy piętra: ja biologiczne, „zwierzęce” – „id” – ja społeczne,
czyli ego, i ja moralne, czyli superego. „Ja biologiczne” jest pod kontrolą
społecznego i moralnego porządku. Ale jeśli pan na poziomie superego wstawi ideologię,
a w miejsce ego instytucje państwowe realizujące tę ideologię, to z człowieka
zostaje tylko bestia. To jest ta banalność zła, o której pisano po drugiej
wojnie światowej.
Skoro jesteśmy przy filozofii, to muszę Pana spytać, jak
ważna w pracy prawnika jest logika?
Nie mniej niż w każdej innej. To podstawowe narzędzie istoty
rozumnej. Potrzeba jej zresztą wszędzie. Przy gotowaniu pierogów też.
Ale jednak kucharze nie muszą zdawać egzaminu z logiki, a
prawnicy owszem.
Prawnicy muszą to opanować, żeby wiedzieć na przykład, na
czym polega zasada sprzeczności. To jest potrzebne nie tylko do detektywistyki,
ale też do interpretacji normy prawnej. Żeby przepis zrozumieć, trzeba dokonać
wykładni językowo-logicznej i rozpoznać, co znaczą poszczególne spójniki „lub”
czy „i”. I tak dalej, i tak dalej.
Kucharka co prawda nie wie pewnie, co to jest wnioskowanie
indukcyjne w teorii, ale nie wsadzi ręki do wrzątku, jeśli wcześniej się
poparzyła. A więc w praktyce stosuje wnioskowanie indukcyjne.
Nie opowiadał mi Pan jeszcze o swoim tzw. przeciętnym dniu w
pracy, a mnie to interesuje żywo.
Mogę zilustrować to na przykładzie.
Proszę bardzo.
Uczestniczę teraz w głośnej sprawie człowieka, który został
oskarżony o morderstwo. Śmierć nastąpiła w wyniku postrzału, więc media się tym
zainteresowały. Muszę się dowiedzieć, jakie materiały udostępni mi prokuratura,
która przecież nie ma obowiązku wszystkiego ujawniać. Muszę też sprawcę
odwiedzić w areszcie. Kiedy już będę miał podstawowe wiadomości, zacznę
konstruować linię obrony. Jeśli klient nie przyznaje się do czynu, muszę
pilnować, by dowody były poprawnie zebrane i by tylko one liczyły się w
dociekaniu jego winy lub niewinności. Jestem tym samym kontrolerem jakości
dowodów zebranych przez prokuraturę. Jeśli klient się przyznaje, muszę
pilnować, by surowość kary nie przekroczyła stopnia winy. A na winę składa się
poczytalność – która może być całkowicie wyłączona, albo ograniczona w stopniu
mniej lub bardziej znacznym. Potem, na sali, też jestem kontrolerem jakości
dowodów. Tak w skrócie wygląda zawód adwokata.
I żadnych emocji? Bezsennych nocy? Nie wierzę.
Przez wiele lat wykonywałem badania poligraficzne.
Pierwszych swoich klientów pamiętam z imienia i nazwiska do dzisiaj. Wtedy
obowiązywała kara śmierci i iluś tam klientów trafiło na szubienicę – a mnie
towarzyszył niepokój, że to trochę jakby przeze mnie.
Oj!
Pamiętam jedną sprawę. Zaginęła kobieta. Mąż upozorował jej
uprowadzenie. Była sprawa o zaginięcie, ale kobiety nie znaleziono. Potem
jednak zaczęto podejrzewać, że to mąż ją zabił i ukrył zwłoki. Został
zatrzymany przez policję i przywieziony na badanie poligraficzne, które robiłem
ja. Nie wiedział wtedy, na czym to badanie ma polegać, spytał jednak, ile to
będzie trwało, bo musi odebrać dziecko z przedszkola. Lampka mi się wtedy
zaświeciła. Ale go zbadałem standardowo i dostrzegłem po reakcji, że to on był
sprawcą i że to on tę kobietę zabił. I co teraz miałem zrobić? Bo jeśli
powiedziałbym od razu policjantom, to by go zatrzymali, a dziecko w przedszkolu
czekałoby na tatę. Mamy nie ma, wychowawczyni nie będzie wiedziała, co z tym
dzieckiem zrobić – przyjdzie policjant i weźmie je do Izby Dziecka. Z drugiej
strony oczywiście powinienem powiedzieć to, co stwierdziłem, od razu.
Powiedział Pan?
Nie.
Zachował się Pan jak człowiek, nie jak biegły.
Zachowałem jednak wszystkie procedury, chociaż to było moje
ostatnie badanie. Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że nie powinienem już być
biegłym. Jestem teraz obrońcą, to jest bliższe mojej naturze. No i zajmuję się
nauką. Uczę studentów. Mam praktykę adwokacką. Uprawiam także publicystykę,
choć ostatnio to ograniczyłem, bo to było bardzo stresujące. Kiedy nadchodził
czwartek, a ja nie miałem napisanego felietonu, nie było przyjemnie.
Doskonale znam to uczucie. A Pan w ogóle lubi pisać?
Uważam, że ludzie za mało piszą. Myślę, że społeczną rolą
naukowca jest też to, że powinno się popularyzować naukę – w moim przypadku
kulturę prawną.
Kulturalny Pan jest, ale obaj wiemy, że pisanie to
straszliwy mozół.
Jak wiem, o czym napisać felieton, zajmuje mi on godzinę,
góra dwie. Najgorsze jest to, że nigdy nie siedzi się tylko nad jednym tekstem,
a do roboty przecież jest jeszcze całe mnóstwo innych rzeczy.
Jan Widacki
Adwokat, profesor nauk prawnych, dyplomata,
poseł na Sejm, autor kilkuset artykułów naukowych oraz kilkunastu książek – w
tym tak znanych, jak: Detektywi na tropach zagadek historii, Stulecie
krakowskich detektywów, Zabójca z motywów seksualnych: studium przypadku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.