czwartek, 12 stycznia 2017

#przesłuchania: Jerzy Kawecki

"Kiedy mówimy o ustalaniu tożsamości, mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że my nasz dowód osobisty nosimy w zatokach czołowych. Krótko mówiąc, chodzi o metodę superprojekcji na podstawie zdjęć radiologicznych wykonywanych pośmiertnie dowodowej czaszce porównanych ze zdjęciami radiologicznymi czaszki wykonanymi za życia osoby, która jest typowana jako zaginiona. Cechy wyglądu zatok czołowych są bowiem indywidualne dla każdego człowieka" - stwierdza JERZY KAWECKI.


W ostatnim cyklu #przesłuchania rozmawiam z medykiem sądowym, Jerzym Kaweckim.

Pozostałe odcinki cyklu znajdziecie TU.

Cykl towarzyszy Kursowi Pisania Kryminałów Miasta Literatury UNESCO, organizowanemu przez Krakowskie Biuro Festiwalowe.

MARCIN WILK: Jak to się stało, że został Pan medykiem sądowym?

JERZY KAWECKI: Bakcyla zaszczepił mi niejako już mój ojciec, patomorfolog w Katedrze i Zakładzie Anatomii Patologicznej, dawnej Akademii Medycznej, jeszcze we Wrocławiu. Jako uczeń średniej szkoły często bywałem w jego gabinecie. A ponieważ miał mnóstwo literatury z anatomopatologii i medycyny sądowej, to zacząłem ją podczytywać. Skończyło się to tak, że zainteresowałem się tym na serio i już pod koniec studiów, na szóstym roku, uzyskałem zgodę profesora Popielskiego na wolontariat. W rezultacie zostałem zatrudniony w Zakładzie Medycyny Sądowej przed uzyskaniem dyplomu. A potem to się już dalej potoczyło i nagle – widzi pan redaktor – czterdzieści lat pracy w przyszłym roku…

Gratuluję. Z drugiej strony, wybaczy Pan troskę, zabierać młodego chłopaka do gabinetu, gdzie, za przeproszeniem, trupami się zajmują… Kto to widział?

Akurat wtedy zainteresowany byłem też stroną kryminalną: nie chodziło mi tylko o samą wiedzę z zakresu medycyny sądowej, ale także o to, jak duże znaczenie ma praca zespołowa.

No ale…

Bez obaw. Nie było to nic strasznego. Przychodziłem do gabinetu ojca, siadałem, on zajmował się swoją pracą, a ja wybierałem jakąś pozycję książkową i ją zgłębiałem, nabierając coraz większej ochoty na to, żeby bliżej poznać tę działkę.

I co czytał przyszły medyk sądowy?

To był oczywiście podręcznik anatomii patologicznej z częścią poświęconą medycynie sądowej, profesor Kowalczykowej z Krakowa. Poza tym różne czasopisma, na przykład „Archiwum medycyny sądowej i kryminalistyki”.

A w sekcjach Pan uczestniczył?

Na pewno uczestniczyłem w nich wcześniej niż moi koledzy. Nawet już na drugim roku miałem okazję być przy sekcjach – jeszcze przed rozpoczęciem nauczania patomorfologii – w Zakładzie Anatomopatologii. Oczywiście jako obserwator tylko, ale i tak poszedłem tam z własnej woli.

Fajnie było?

Muszę od razu powiedzieć, że nie zrobiło to na mnie jakiegoś wstrząsającego wrażenia. Byłem zresztą przede wszystkim zainteresowany tymi badaniami pośmiertnymi jako drogą dochodzenia do chorobowych przyczyn zgonu.

Ja tobym chyba za pierwszym razem zemdlał.

Nie miałem nigdy takich negatywnych doznań. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem pozbawiony emocji, ale prawda jest taka, że jeżeli mamy do wykonania konkretne zadanie – zwłaszcza lekarskie – to musimy się nastawić na chłodne analizy poprzedzające cały proces diagnostyczny. Krótko mówiąc, funkcja lekarza praktyka w tym procesie diagnostyki i leczenia nie może polegać na tym, żeby okazywać współczucie temu pacjentowi, trzymać go za rękę, żeby z nim przeżywać jego stany wynikające z choroby, tylko należy go niestety potraktować jako konkretny problem medyczny do rozwiązania. To samo dotyczy diagnostyki sekcyjnej. Nie można stojąc przy stole sekcyjnym zacząć się rozklejać. Trzeba działać.

Wyłączyć człowieka?

Nie da się wyłączyć człowieka, oczywiście, ale na pewno trzeba mieć mocną psychikę. Tak uważam. Poza tym trzeba mieć dystans do tego, co się robi i to dotyczy nie tylko tej akurat diagnostyki sekcyjnej.

Ale te drastyczne przypadki to chyba zapadają w pamięci?

One mają miejsce w mojej psychice cały czas. No a już szczególnie zabójstwa dzieci i to zabójstwa na tle seksualnym – te są wyjątkowo potworne. Ale nawet wtedy trzeba przede wszystkim maksymalnie skupić się na diagnozie.

Co trzeba do takiej sekcji zwłok?

Przede wszystkim sekcję wykonuje się na sali sekcyjnej, aczkolwiek w przeszłości warunki na salach sekcyjnych – zwłaszcza poza dawną Akademią Medyczną, czyli obecnym Uniwersytetem – były różne. Czasem była to wręcz prowizorka.

Kiedyś pojechałem do pewnej miejscowości na Dolnym Śląsku. Wszedłem do jakiegoś magazynu czy może raczej starej piwnicy, ale na pewno nie porządnej sali sekcyjnej. Tymczasem tam była to właśnie sala sekcyjna. Okazało się, że w takich prymitywnych warunkach też można było na zaimprowizowanym stole, czyli na wózku służącym do przewozu zwłok, sekcję wykonać.

A porządna sala sekcyjna to jaka?

Najlepiej jak jest ona wykafelkowana. To jest higieniczne. Powinna mieć też odpowiednie oświetlenie, aczkolwiek w starych podręcznikach medycyny sądowej można się spotkać ze stwierdzeniem, że najlepszym źródłem oświetlenia jest światło dzienne i to właściwie by tłumaczyło fakt, że w starych budynkach sekcyjnych były świetliki w suficie. Poza tym musi być odpowiednio czysto.

I wentylacja chyba też, prawda?

Też, ale nie przesadzajmy z nią. Nasz nos podczas badań pośmiertnych, podobnie zresztą jak u lekarzy praktyków, jest jednym ze zmysłów, który ułatwia diagnostykę.

Na przykład?

Chociażby wyczuwalny zapach gorzkich migdałów przy zatruciu cyjankiem potasu. Albo takie klasyczne zatrucie fosforem, gdzie się wyczuwa zapach czosnku z ciał ofiar. Z innych takich „aromatycznych” doznań trzeba oczywiście wskazać zatrucie alkoholem. Dlatego lepiej nie przesadzać z tą wentylacją, poza tym receptory węchowe najszybciej się adaptują.

Dziękuję za taką adaptację. Ale skoro przy tym jesteśmy: czym się różni zapach świeżych zwłok od tych w rozkładzie?

Są to specyficzne wonie – a w przypadku zwłok w rozkładzie gnilnym przede wszystkim jest to szczególna woń, której z żadną inną porównać się nie da. To trzeba poczuć.

To może później, a ja na razie wrócę do sekcji – kto musi być obecny na takiej sesji?

To zależy. Na pewno jest obecny prokurator, są obecni technicy kryminalistyki, którzy – jeśli tego przypadek wymaga – robią dokumentację fotograficzną, pobierają odciski palców, a także materiały biologiczne. Oprócz tego obecni są technicy sekcyjni, od których wiele zależy w przebiegu całego badania pośmiertnego. Zarówno technik sekcyjny, jak i asysta przy zabiegu operacyjnym odgrywają bardzo istotną rolę.

Od czego rozpoczyna się sekcja?

Od zewnętrznych oględzin: najpierw ogólnych, gdzie zwraca się uwagę przede wszystkim na zachowanie pewnych znamion śmierci, takich jak stężenie pośmiertne, plamy opadowe, a później oczywiście w części szczegółowej – wtedy dokumentuje się wszelkie zmiany znajdujące się na zwłokach z postawieniem na pierwszym miejscu zmian urazowych. Inne zmiany np. chorobowe czy cechy indywidualne w postaci blizn, tatuaży, też są jak najbardziej udokumentowane. Po oględzinach zewnętrznych należy przejść do oględzin wewnętrznych. Klasyczna sekcja to otwarcie głowy, klatki piersiowej, jamy brzusznej i zbadanie wszystkich narządów po kolei w tych wszystkich jamach ciała. Oczywiście istnieją pewne modyfikacje techniki sekcyjnej. Jest na przykład wykonywanie prób życiowych w przypadku sekcji noworodka, ewentualnie wykonywanie próby na zator powietrzny serca.

Próby życiowe, czyli co?

Bada się na stole sekcyjnym, czy np. nastąpiło „upowietrznienie” płuc dziecka przed śmiercią, bo może to być dowód na to, że urodziło się żywe i że oddychało przed śmiercią. Również próba żołądkowo-jelitowa temu służy, a modyfikowana próba na zator powietrzny to jest właśnie kwestia ustalenia, czy nie doszło do uszkodzenia dużych naczyń żylnych, przedostania się powietrza do prawego serca i do spowodowania ostrej niewydolności krążeniowej, zatrzymania akcji serca i śmierci.

Patomorfolog czy też medyk sądowy musi znać się na całym spektrum różnych chorób!

Oczywiście, to się zazębia ze sobą i jasne jest, że nie tylko specjalistyczna wiedza w zakresie gwałtownych przyczyn zgonu, ale również i wiedza w zakresie chorób musi cechować specjalistę medycyny sądowej. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że w razie jakiegoś opracowywania czy badania przypadku, gdzie nie jesteśmy w stanie i możemy nie być tak kompetentni, mogę zwrócić się do specjalistów danej dziedziny. Zawsze jest możliwość zasięgnięcia konsultacji.

Na przykład u dentysty, żeby ustalić tożsamość na podstawie uzębienia.

Identyfikacja i ustalenie tożsamości to jest złożona procedura, w sumie wieloelementowa, rozpoczynająca się od rzeczy najprostszych i takich czynności, które są może zarezerwowane dla policji, jak na przykład okazanie zwłok, do takich już wysoce skomplikowanych i złożonych, jak badanie kodu DNA z pobranego materiału biologicznego.

Nic też nie straciły ze swojej aktualności badania metodą superprojekcji, która polega na porównywaniu cech czaszki osoby o nieustalonej tożsamości i zestawieniu ich z cechami antropologicznymi poszukiwanej osoby widocznymi na fotografii wykonanej za życia. Po uzyskaniu zgodności między punktami antropometrycznymi na czaszce a punktami na fotografii można osiągnąć identyfikację. Ta metoda pewna jest tylko wtedy, gdy w czaszce zachowały się zęby, a osoba typowana była sfotografowana w pełni uśmiechnięta.

Czyli jednak warto się uśmiechać do zdjęć. Na wszelki wypadek.

To na pewno. I jeszcze jedna rzecz. Kiedy mówimy o ustalaniu tożsamości, mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że my nasz dowód osobisty nosimy w zatokach czołowych. Krótko mówiąc, chodzi o metodę superprojekcji na podstawie zdjęć radiologicznych wykonywanych pośmiertnie dowodowej czaszce porównanych ze zdjęciami radiologicznymi czaszki wykonanymi za życia osoby, która jest typowana jako zaginiona. Cechy wyglądu zatok czołowych są bowiem indywidualne dla każdego człowieka.

To wróćmy do sekcji zwłok i porozmawiajmy o koniecznym wyposażeniu.

A mogę szczerze i od siebie?

Proszę bardzo.

Organizacyjnie – w porównaniu z tym, co było kiedyś – jest lepiej, natomiast, jeśli chodzi o sprzęt – jest marnie. Pewnie wynika to z oszczędności i przetargów. Na przykład narzędzia z Chin – noże się tępią, nożyczki łamią… Takie przyziemne sprawy poruszam, ale to ważne i zły sprzęt bardzo utrudnia pracę.

Oj tak. Ale za to mówi Pan, że organizacyjnie hula.

Faktycznie diagnostyka sądowo-lekarska jest tylko jednym z ogniw, ważna jest natomiast praca zespołowa techników kryminalistyki, ekspertów kryminalistyki i przedstawicieli organów ścigania.

Może zadam naiwne pytanie, ale przyszło mi ono niedawno do głowy i nie daje spokoju: czy dla medyka sądowego są zwłoki lepsze i gorsze?

Ależ oczywiście. W sumie największe możliwości diagnostyczne dają zwłoki świeże, a więc takie, które nie są objęte rozkładem gnilnym. Możliwości zmniejszają się w miarę tego, w jakim stopniu zwłoki są później uszkodzone – zmienione przez rozkład gnilny czy też przez zmiany utrwalające pośmiertne, przeobrażeniowe lub przez oddziaływanie czynników zewnętrznych, takich jak pożar lub wysoka temperatura.

To jeszcze spytam o ekshumację. Ekshumować?

Nasze doświadczenia zawodowe wskazują na to, że ekshumacja nawet po dłuższym czasie może wyjaśnić różne ważne kwestie. Ale skoro już o tym mowa - nastąpiła pewna zmiana obyczajowości w zakresie pochówku, która nie jest zmianą korzystną.

Chodzi Panu o kremację?

Po ciałopaleniu nie ma możliwości wykonywania tych badań sądowo-lekarskich i laboratoryjnych, które występują w przypadku klasycznych pochówków. Popiół to tylko popiół – nic więcej. I żeby temu zapobiec, byłoby dobrze, gdyby uregulowania prawne zakładały wykonanie sekcji w każdym przypadku zgonu. Dawniej, kiedy w latach siedemdziesiątych zaczynałem pracę, wykonywało się sekcje tzw. administracyjne, które służyły określeniu przyczyny zgonu. Wyniki takiej sekcji zazwyczaj nie były powodem zainteresowania prokuratury ze względu na przyczyny zgonów, które mieściły się w kategoriach „naturalnych” bądź chorobowych. Jednak zawsze, jeśli się rozpoczęło taką sekcję administracyjną i w jej trakcie dokonano spostrzeżeń, które by wskazywały na możliwość śmierci wskutek czyjegoś umyślnego bądź nieumyślnego działania, można było kontynuować sekcję jako sądowo-lekarską. Niestety również przedwczesne odstępowanie od wykonania sekcji może prowadzić do zaistnienia pewnej liczby „ciemnych” przypadków, gdzie przyczyna śmierci nie została wykryta. Znam z kazuistyki takie sytuacje, gdzie na przykład zwłoki zostały zwolnione z sekcji, a pracownicy Domu Pogrzebowego podczas ubierania ich do trumny zauważyli ranę kłutą pleców, która później – jak wykazała późniejsza sekcja – okazała się raną śmiertelną. Ten aspekt upewnienia się co do przyczyny zgonu na podstawie badania pośmiertnego jest niewątpliwie nie do przecenienia.

Zastanawia mnie ta ekshumacja. No bo co można wyczytać z takich szczątków po wielu latach?

Różnie. Dużo zależy też od warunków przechowywania zwłok – na przykład od tego, w jakich ubraniach są pochowane – nie mówiąc już o przypadkach, kiedy zwłoki są chowane w workach foliowych. Skutecznie hamują one rozkład gnilny i w związku z tym szanse zbadania tkanek miękkich, rozpoznanie zmian urazowych i innych – są istotnie większe.

Wymiennie mówimy tutaj patomorfolog i medyk sądowy. Czym się różnią te profesje?

Patomorfolog zajmuje się diagnostyką pośmiertną, ale nie tylko, bo przecież obecnie w dużym zakresie także przyżyciową diagnostyką różnych schorzeń. Medyk sądowy – to przede wszystkim specjalista od śmierci gwałtownej, czyli śmierci spowodowanej czynnikami zewnętrznymi. Specjaliści medycyny sądowej oczywiście zajmują się jeszcze wieloma innymi zagadnieniami, ale najbardziej eksponowaną częścią naszej działalności jest jednak diagnostyka pośmiertna.

A czym innym zajmują się jeszcze medycy sądowi?

Orzecznictwem w szerokim zakresie. Przeprowadzaniem szeregu badań i wydawaniem orzeczeń dla potrzeb organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, na przykład dla potrzeb sądu i to w postępowaniu zarówno karnym, jak i cywilnym. Orzecznictwo sądowo-lekarskie jest bardzo mocno rozwinięte.

Śnią się Panu sekcje?

Nie, nie mam takiego obciążenia. No chyba, że nad jakimś przypadkiem intensywnie myślę, to przy takim skoncentrowaniu się na problemie może się zdarzyć, że człowiekowi nagle przychodzi rozwiązanie.

We śnie?

Raczej przynosi go podświadomość. Rano się budzę, wstaję, idę do pracy, myślę i nagle mi taka myśl do głowy przychodzi: „a przecież mogę skorzystać z takiej i takiej konsultacji”, „a przecież są jeszcze takie i inne badania” lub „muszę sprawy z kimś przedyskutować, kto się na tym zna”.

A jednak wychodzi Pan z pracą poza salę sekcyjną. Tego się obawiałem.

Oczywiście, to jest jednak powszechne, jak pan pewnie się zorientował. Moja żona na przykład też jest lekarzem, specjalistą kardiologiem. Siłą rzeczy rozmawiamy więc – oczywiście w zakresie zupełnie podstawowym – na temat różnych problemów diagnostycznych. Zresztą nie ukrywam, że odnośnie zgonów „nagłych sercowych”, to żona jest moim konsultantem.

Zdarza się więc, że chirurg naczyniowy może rozmawiać z kimś bliskim podczas obiadu o operacjach żylaków. Ale bez przesady. Nie żyjemy pracą. Obcowanie na co dzień z rzeczami ostatecznymi zdecydowanie pozwala na docenienie urody życia i natury.



Jerzy Kawecki 
doktor nauk medycznych; specjalista medycyny sądowej; starszy wykładowca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu; biegły sądowy z wieloletnim doświadczeniem zawodowym; autor wielu publikacji z zakresu medycyny sądowej. Wraz z Markiem Krajewskim wydał książkę Umarli mają głos.

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.