czwartek, 1 czerwca 2017

Książki mojego dzieciństwa

Z roku na rok człowiek pamięta mniej. Za chwilę być może w ogóle przestanie pamiętać o tych wszystkich książkach, książeczkach i komiksach, jakie czytał za szczeniaka. Postanowiłem to uporządkować.

(c) unsplash.com

Przede wszystkim należy się Wam wyjaśnienie.
Nie jestem z tych, którzy szybko nauczyli się czytać i w wieku 6 lat miał już przeczytanego całego Tomka Szklarskiego, a w wieku 7 – „Dzienniki” Marii Dąbrowskiej.
To prawda numer jeden.
Prawda numer dwa: nikt mi książek nie czytał ani nie zachęcał do ich czytania. Wiem, to poważny błąd, ale nic na to nie poradzę.
W domu książki były. Pamiętam szczególnie szeroki grzbiet dzieł Norwida, kalendarze sportowe, „Sztukę kochania” Wisłockiej. Wszystkie wyglądały obco i niezbyt zachęcająco. Nie było nikogo, kto by zmienił grzbiety albo wyjaśnił.
Prawda numer trzy: czytałem z trudem, powoli, niechętnie. Często wodziłem wzrokiem po tekście, nie rozumiejąc nic a nic. Albo niewiele. Albo ledwie wybrane scenki.
Nie potrafiłem się skupić, choć przecież nie było wtedy Fejsbuka. Nie było nawet komputera - w moim domu przynajmniej.

Z takich książek „dla przyjemności” najpierw były „Dzieci z Bullerbyn”. Charakterystyczne wydanie z żółtą, twardą okładką. Zaczytane, wymiętoszone.
Książka wywarła na mnie ogromny wpływ i bardzo prędko uruchomiłem międzybalkonową pocztę. Działała kilka godzin między pierwszym piętrem a parterem w bloku, w którym mieszkałem.
Równolegle (a może nawet ciut wcześniej?) czytałem kilka książek z serii „Poczytaj mi mamo”.
Jak przez mgłę pamiętam tę opowiadającą o życiu w nocy.
Nie wiem, czy to ma jakiś związek, ale teraz bardzo lubię noce.
Ponadto Koziołek Matołek.
I Baltazar Gąbka.
Odkryłem też, że książkową wersje ma Kot Filemon. Sięgnąłem, ale ostatecznie pozostałem przy bajkach wyświetlanych na telewizorze Rubin.
Muminki próbowałem – ale się przestraszyłem. A może po prostu nie podeszły? Były za trudne?

Uwielbiałem komiksy.
Czytaliśmy je na zmianę z moim przyjacielem z dzieciństwa.
On lubił serię z Kajko i Kokoszem, ja wolałem Tytusa, Romka i A’Tomka.
Bardzo mnie frustrowało, że nie jestem w stanie skompletować wszystkich zeszytów.
Ulubione Tytusy czytałem po kilka razy.
Dziś mało co pamiętam, a gdy zajrzałem ostatnio do nich – przez przypadek – nie umiałem odgadnąć, dlaczego właśnie one, nie Kajko i Kokosz, mi się bardziej podobały.
Aha. I zawsze myślałem, że Romek to A’Tomek i że jest dziewczyną. Ale nie dociekałem, czemu ma ciut męskie imię. Zostawiałem tę tajemnicę.

Lektur prawie nigdy nie czytałem. Wydawały mi się potwornie nudne i skazane na totalną porażkę.
Miałem taką definicję nawet w pewnym momencie, że lektury to książki, których nikt nie chce czytać, ale trzeba je PRZEROBIĆ.
Nie pamiętam, by któraś z polonistek zachęcała mnie do czytania jako czytania.
(Choć, na marginesie dodam, bardzo dobrze wspominam wszystkie polonistki ze szkoły podstawowej).
W ósmej klasie postanowiłem czytać dużo i to poważnej literatury. Wtedy jakoś właśnie ukazało się wydanie Szekspira w tłumaczeniu Barańczaka. Wypożyczałem kolejno poszczególne dramaty.
Kompletnie nic nie rozumiałem.

Potem dzieciństwo się skończyło.

6 komentarzy:

  1. Do dziś tak mam, że słowo "lektura" źle mi się kojarzy, właśnie z przymusowym czytaniem; choć nauczam literatury w szkole, staram się go nie używać w relacjach z uczniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cofnijmy mój czas i przyjdę do prof. Koźbiel na lekcje ;) PS. Lektura to jeszcze słowo, które ostatecznie potrafiłem oswoić. Dziś je na przykład lubię. Ale "przerabianie" wciąż budzi we mnie dreszcz.

      Usuń
  2. Ależ dobry temat:) Każdego chyba od razu weźmie na wspomnienia... ja najbardziej pamiętam serię książek o Tomku, autorstwa Alfreda Szklarskiego i właśnie wspomniane dzieci z Bullerbyn:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba każdy młodzian uwielbiał komiksy:) Ja może mniej oryginalnie, bo zamiast polskiej klasyki jechałam amerykanckie KAczory Donaldy, a później japońskie mangi, jednak do czytania komiksów nikt nie musiał mnie zachęcać:) Chłonęłam jeden za drugim.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, rzeczywiście, samo słowo "lektura" już się źle kojarzy...

    OdpowiedzUsuń
  5. "Gdy zapadnie noc" Tadeusza Kubiaka. Moja ukochana z tej serii, mam ją do dziś.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.