niedziela, 22 czerwca 2014

Niedźwiedź na wybiegu

Każdy ma swojego idola. Moim jest Marek Niedźwiecki. Kiedy czytam jego książkę, tracę dystans.
Z Archiwum Marka Niedźwieckiego (c) Wielka Litera
Gdzieś mam jeszcze te zeszyty, w których zapisywałem skrzętnie kolejne wydania Listy Przebojów Programu Trzeciego. Pozycja w bieżącym tygodniu, pozycja w tygodniu ubiegłym, ilość tygodni w zestawieniu, tytuł i wykonawca. Top-30 oraz "Poczekalnia" z wieloma podwójnymi pozycjami. Był początek lat 90., a listę prowadził Marek Niedźwiecki. Godzina 19.05, piątek - to był dla mnie przez pewien okres święty czas.

Dziś jest inaczej. I gdy sięgam po książkę "Radiota", która jest zbiorem przyprawionych wspomnieniami felietonów, nagle jakby zapominam o dziecięcych rytuałach. W jednej chwili, niemal od pierwszego zdania, dostrzegam bardzo dorosłego, świadomego człowieka, który ma do przekazania coś więcej niż "dzień dobry wieczór", albo pozycję piosenki na liście (z uprzednim zaznaczeniem, ile "oczek" do góry, ile "oczek" w dół). Tak, bo mój idol jest także człowiekiem. Ma swoje poglądy i swoją historię.

Nie lubi na przykład telewizji śniadaniowej, bo dla niego to "medialna patologia, polegająca na
wynoszeniu pod niebiosa ludzi bardzo przeciętnych". Sam segreguje śmieci, ale u niego w bloku "są ludzie, którzy mają to wszystko gdzieś". Bywa wreszcie i sentymentalny:
"Wczesną wiosną 2014 roku, kiedy siedzę i piszę tę książkę, mój dom rodzinny przy ulicy Kościelnej 8 w miasteczku Szadek koło Zduńskiej Woli, trzydzieści sześć kilometrów od Łodzi, nie istnieje już od kilku tygodni. To był bardzo stary dom, przylegający do ściany dzwonnicy kościelnej. Nie nadawał się już do remontu".
Pisze więc Niedźwiecki o akordeonie; "Sztandarze Młodych", gdzie w każdą sobotę drukowana była lista przebojów radiowego "Studia Rytm"; o jabłkach, które zbierał z chłopakami i sprzedawał, by móc sobie nabyć lody ("Nie byliśmy przez rodziców zanadto rozpieszczeni, nie znaliśmy takiego pojęcia jak kieszonkowe"); o tym, jak jego ojciec był rzeźnikiem. Przeczytamy w książce też i takie fragmenty:
"W moim rodzinnym domu nie było raczej przytulania, całowania się z rodzicami - panował zawsze dystans. Rodzice byli kimś trochę "wyżej" i trzeba było okazywać im posłuszeństwo".
Dzieciństwo Marka Niedźwieckiego to jednak nie jest moje dzieciństwo. Przesunięte w czasie jest ono o ponad dwie dekady i kiedy Marek Niedźwiecki pisze o sobie, nagle - co odkrywam dopiero teraz, a o czym nie myślałem wcale z końcem roku 1991, kiedy emocjonowałem się awansami "Caribbean Blue" Enyi na Liście Trójki - otwiera mi się przestrzeń niemal zupełnie nowa.

Wzruszony jestem, gdy Niedźwiedź pisze o dżinsach przywiezionych z zagranicznych wojaży, o wymianie listownej między różnimy ludźmi z Europy, albo gdy jego ojciec - gdy młody Marek zamykał się w pokoju i nasłuchiwał ulubionych audycji - przestrzegał syna "zostaw to radio, z tego chleba nie będzie". Tu jednak są podobieństwa. Mój tata też tak mówił, gdy i ja zbierałem kasety, pracując przez pewien - nie tak wcale krótki - czas w radiu i prowadząc muzyczny program.

Tata Marka Niedźwieckiego kilka lat później musiał być niebywale dumny, gdy jego syn - absolwent budownictwa z tytułem magistra inżyniera - trafił najpierw do łódzkiej rozgłośni, a następnie do Trójki, gdzie z miejsca prowadził Listę Przebojów i stał się jedną z gwiazd - uwielbianą i kochaną, czasem do szaleństwa i do granic. Bo, jak się okaże z jednego z rozdziałów, szaleństwo bowiem towarzyszyło niektórym zasłuchanym w głos Marka fanom.

Sam Niedźwiedż, jak wynika z książki, do szalonych raczej nie należy. Kilkakrotnie opowiada, jak bardzo źle u niego z asertywnością, otwarcie mówi o swojej "pierdołowatości", przyznaje, że w życiu szedł na wiele kompromisów. Otwarta psychoanaliza, do której zaprasza Niedźwiedź, nie drażni jednak. Wręcz przeciwnie: zbliża jeszcze mocniej. Jest coś fajnego w tym, jak pisze o sobie twórca jednej z najsławniejszych audycji muzycznych w historii polskiego radia. Magia Misia działa.

Marek Niedźwiecki nie mówi wszystkiego, ale chyba jest to przemyślana strategia, która wydaje się zdumiewająca w świetle tego, jak bardzo otwarcie pisze o różnych wydarzeniach ze swojego życia. Czytając "Radiotę" przypomniałem sobie, że narrator tej książki należy do pokolenia powściągliwości, dyskrecji oraz klasy; wychowanego w czasach, które przeszły do historii. Kimś, kto nie wchodzi w polemiki z internetowymi hejterami, a "zesrał" się tylko raz - przynajmniej na kartach tej książki - gdy esbecja wzięła go na przesłuchanie i próbowała dociec, kto doprowadził do tego, że w studenckim radiu puszczono fragment Głosu Ameryki. Grozili, że nie będzie pracował w radiu, i utraty tego zajęcia Niedźwiedź bał się najbardziej.

Wielka Litera, Warszawa 2014.
Ale esbecja na szczęście potem się już nigdy nie odezwała.




Jakiej muzyki słucham podczas czytania książek? Sprawdź tutaj.

1 komentarz:

  1. Jak patrzę na tego pana, to od razu przypominam sobie jego głos i mam depresję. Naprawdę nie rozumiem fascynacji tym człowiekiem. Nic ciekawego nie ma do powiedzenia. Kolejne opisy jego książek tylko utwierdzają mnie w takim zdaniu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.