(c) CarbonNYC [in SF!] / Foter / CC BY |
Narrator tej powieści to raczej dość ponura postać. Jako były aktor porno z problemem alkoholowym nie ma się czym zresztą chwalić. Ciężki wypadek (tak się kończy, moi drodzy, jazda po alkoholu) skazuje go na pobyt w szpitalu, gdzie planuje samobójstwo. Ale wkrótce wszystko się zmieni - od momentu gdy na horyzoncie pojawi się niejaka Marianne Engel. Ona nie tylko pokazuje mu jak można pokochać siebie i świat, ale również po prostu daje dowody tej ponadczasowej - dosłownie i w przenośni - sile miłości.
Książkę się pochłania. Autor dba zresztą o to, by nasze zaangażowanie było wysokie od pierwszej strony (przypomina to tym samym np. Littella z jego "Łaskawymi"). Przenikliwy i niebywale błyskotliwy opis spalania ciała, kariera w porno-branży to tylko przynęty. Bo potem, gdy autor ma już pewność, że kupił uwagę czytelników, zaczyna się wejście w inny wymiar i świat: namiętności, innych kultur, odległych historii itd. I to jest moment, w którym gubimy rozeznanie, czy to się dzieje naprawdę czy tylko w naszej wyobraźni.
Co jakiś czas, podczas czytania "Gargulca", przychodziły mi skojarzenia z pisarstwem Umberto Eco. Podobny rodzaj świadomości struktury fabularnej. No i głęboki - jak na powieść - research. Wielki sukces w tym przypadku jest więc też rodzajem nagrody za ciężką pracę.
Książka ukazała się niedawno w Polsce. Ciekawe jak tu się przyjmie. Eco i Littell mają swoją
W.A.B., Warszawa 2009. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.