Wrzesień roku 1939. Warszawa. Miasto pod okupacją. Zaczęła się wojna, ale przecież życie się toczy. Na przykład taki Konstanty Willemann, syn niemieckiego oficera oraz Ślązaczki, wcale nie garnie się do walki. Trzydzieści lat na karku, żona, syn. życie się dopiero zaczyna. I kusi swoją różnorodnością. Nawet tych najwrażliwszych.
I nie śpię do rana. Zamiast snu: pytania. Kim ja jestem? Po co jestem? A może raczej, przede wszystkim: dlaczego jestem łajdak, świnia, zero moralne, podlec. Mógłbym być, kim chcę, mam wszystko, aby być wielkim, wytresowano mnie do wielkości, mógłbym być wielkim w połowie Europy, w Berlinie i Warszawie, dano mi szanse, których mało komu dano aż tyle, a ja tylko piję, piłem w Cristalu albo w Gastronomii, piję, odurzam się i rysuję gołe facetki, a każda goła facetka, którą narysuję, jest moją zwyciężczynią, zwycięża mnie, pokonuje, każda naga facetka, która narysuję, ma mnie w swym posiadaniu. Dlatego prawie już nie rysuję. Nie jestem artystą, trochę tylko sobie udawałem. Jestem nikim tym więcej, tym bardziej, im więcej mi dano, im więcej otrzymałem, tym większa podłość moja, łajdactwo moje, nędza moja i klęska moja. Ja, nieja, niktja.
Cóż to za książka? Cóż to za styl? Przede wszystkim jest to proza bardzo gęsta. Wymyślna. Utopiona w tłustym sosie zdań. Utkana z różnych obrazków, czasem wręcz wizji. Bohater, Konstanty Willemann, to narkoman. I bezecnik. Prowadzi się lekko. A właściwie bardzo lekko. Więc mamy wojnę i mamy wolnego duchem. Wolnego duchem a przede wszystkim może ciałem. Co z tego wszystkiego może wyniknąć?
U Szczepana Twardocha wynika - pochwalmy to jeszcze raz - bardzo soczysta proza. "Morfina" to kaskada pasaży fabularnych, stylów, gier narracyjnych, ale bez przesady charakterystycznej dla pretensjonalnych wytworów eksperymentatorskich. Twardoch skupia się na opowiedzeniu historii i wprowadzeniu w odpowiedni nastrój.
Jureczek. Jureczku: dlaczego tatuś ci to robi, dlaczego wlewa sobie w żyły płynne szczęście, płynne pieniądze, złotówki płynne, które powinien raczej na twoją przyszłość zachować, zaoszczędzić, złoto kupić, w ustronnym miejscu zakopać, a tatuś kochany w swoje żyły i w żyły tej ciemnowłosej kurwy płynną radość i ukojenie wlewa ze strzykawki złotoigłej i złotojelcej, pięknej strzykawki.
Momentami wulgarna - jak widać - a częściej bezwzględna i bardzo smaczna proza Twardocha to, miejmy nadzieję, początek tryumfalnego marszu na mainstreamowe salony. Bo pisarz do debiutantów nie należy wcale. Choć dopiero teraz dowiedziała się o nim publiczność na szeroką skalę.
Nominacja w pełni zasłużona!
***
Trwa konkurs, w którym do wygrania książki Romy Ligockiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.