wtorek, 29 października 2013

O Eco, który kradnie nam rzeczywistość

Siedem dni na realizację perfekcyjnego pragnienia: zanurzenia się w świecie, który nas wyprowadzi z ponurej rzeczywistości. Uda się?

Noir Sur Blanc, Warszawa 2012.
Na początku wszystko pcha nas ku rzeczywistości. We wstępie do "Imienia róży", bo o tej książce mowa, autor stwarza pozory autentyczności ("stwarzać pozory autentyczności" - jak to w ogóle brzmi!). Pisze, że rękopis, który ma zamiar przedstawić, odnalazł, pozyskał, teraz go światu pokaże, a niejako na potwierdzenie faktów - i, przy okazji, udramatyzowanie okoliczności - mówi jeszcze o rozstaniu z tajemniczą bliską osobą. Pustka w sercu nie będzie prędko zapełniona.

W każdym razie nie odbędzie się to tak szybko, jakby chciała osoba rzeczywiście smutna po rozstaniu. Tu nasza uwaga zresztą prędko się przesuwa ku innemu otoczeniu, ku innym czasom.

Więc już nie wiek XX, a rok 1327. A konkretnie północne Włochy. Przybywa tutaj brat Wilhelm ze swoim uczniem Adso. To on opowiada historię nauczyciela. "Nie wiedziałem wtedy, czego brat Wilhelm szuka, i prawdę mówiąc, nie wiem tego po dziś dzień, a przypuszczam też, że i on tego nie wiedział, jedynym bowiem pragnieniem, jakie nim kierowało, było pragnienie prawdy i podejrzenie — które zawsze w moim przekonaniu żywił — iż prawdą nie jest to, co ukazuje nam się w chwili teraźniejszej" - by zacytować jedno z pierwszych zdań.

Ich - w podobnym tonie, atmosferze i tendencji do ufilozoficzniania tajemnicy - będzie zresztą więcej więcej. Książka w zasadzie nasiąknięta jest nimi, bo Eco - mistrz formy, treści i budowania suspensu - wylewa na białe stronice kolejne frazy z lekkością i sprawnością, jakiej mógłby pozazdrościć zawodowy tancerz.

Ale nie tylko on. Bo obok zwiewności, sensacyjnej fabuły (śmierć jednego z mnichów i związana z tym zagadka), narrator podsuwa sceny dające do myślenia. Sceny zszyte zdaniami jakby wyciągniętymi z ksiąg mądrych a życiowych. To wszystko podlane sosem gęstym a doskonale przyprawionym. Tego mógłby zazdrościć z kolei nie tancerz, a filozof. A może i jeszcze ktoś.

Do "Imienia róży" powraca się chętnie. To książka, która kradnie nam rzeczywistości na kilka godzin. Przenosi w inny wymiar. To także jedna z ulubionych książek Kejt. I to właśnie z tego powodu sięgnąłem po Umberto Eco. Żeby móc zakończyć tę recenzję tak: Kejt, trzymam kciuki za Ciebie! Będzie dobrze! :-)

4 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.