"Długo zbierałeś materiały? - spytała znajoma, gdy dowiedziała się, że chcę napisać o książce opowiadającej o kobiecym orgazmie.
Ale tak to już jest. Dowcipy i dowcipaski o seksualności, orgazmach i innych przyjemnostkach tego
typu to chleb powszedni. Otóż właśnie dlatego zapewne Rachel P. Maines, autorka "Technologii orgazmu. 'Histerii', wibratora i zaspokojenia seksualnego kobiet", swoją książkę rozpoczęła od przywołania reakcji publiczności akademickiej na jej pasję badawczą. Czyli na zajmowanie się wibratorami - bo to było na początku.
>> Miałam wiele okazji obserwować ten efekt zarówno przy dużej, jak i małej publiczności. Grupy składające się z samych kobiet zazwyczaj śmieją się i zadają pytania. W grupach mieszanych kobiety wyglądają na skrępowane i pytają niewiele, aczkolwiek śmieją się dokładnie tyle samo; zdają sobie sprawę, że wspominanie w mieszanym towarzystwie o względnej nieskuteczności penetracji jako metody wywoływania kobiecego orgazmu jest poważnym naruszeniem zasad etykiety. Mężczyzn można podzielić na śmiejących się i tych z martwym spojrzeniem. Wydaje mi się, że dla pierwszych moje badania potwierdzają, iż kobiety są tak seksualne, jak zawsze mieli nadzieję, dla drugich natomiast, że tak seksualne, jak zawsze się obawiali.
|
www.lipmag.com |
No, niezły orzech do zgryzienia, zwłaszcza że temat budzi nie tylko emocje, ale i jest owiany aurą tajemnicy. Żeby nie powiedzieć: tabu. Rachel P. Maines, wyraźnie motywowana feministycznymi pobudkami, wykłada kawę na ławę, pisząc na przykład tak:
>> Androcentryczna definicja seksu jako aktywności wyróżnia trzy zasadnicze kroki: przygotowanie do penetracji ('grę wstępną'), penetrację i męski orgazm. Aktywność seksualna nieobejmująca co najmniej dwóch ostatnich, nie jest ani potocznie, ani medycznie (w związku z tym prawnie) uznana za 'coś prawdziwego'. Od kobiety oczekuje się, że osiągnie orgazm w trakcie współżycia, ale jeśli tak się nie stanie, zasadność aktu jako 'prawdziwego seksu' wcale nie ulega w związku z tym osłabieniu.
|
www.socialyz.com |
Kij w mrowisko. Nie jeden zresztą. I nie tylko kij. I nie tylko w mrowisko. Bo kwestia dotyczy, praktycznie rzecz biorąc, sprawy kluczowej: przyjemności. I tego, kto ma ją dostarczać. Oraz na jakich zasadach. Najpierw, pisze o tym szczegółowo Maines, odpowiedzialnymi za leczenie "histerii" (używacie jeszcze tego pojęcia w kontekście medycznym?) byli lekarze. Rozluźniali swoje pacjentki ręką, udzielając im w sposób szlachetny i na oficjalnie medycznych zasadach pomocy. Tak zwane złote rączki, powiedzielibyśmy dzisiaj. Ale potem, kiedy ręce słabły wraz z ochotą - bo to jednak praca była i ciężka, i czasochłonna - należało sięgnąć po nowinki technologiczne. No i się zaczęło. Sprzęty, przyrządy, narzędzia, gadżety - jak chcecie to zwać - zaczęły wypierać naturalne materiały. Szybko stały się też przedmiotem indywidualnego użytku, przynosząc "pacjentkom" realną ulgę.
>> Kiedy wygłaszałam swoje referaty na sesjach, uczestnicy często pytają mnie, jak znalazłam ten szczególny temat. Najczęściej odpowiadam, że to nie ja - to on znalazł mnie. Reklamy, które napotkałam, trafiły nie tylko na przygotowany odpowiednio umysł, ale również na gotowe hormony
- pisze w pierwszych stronach swojej książki Maines. Ale niech trop reklam nikogo nie zmyli. Podobnie jak i tonacja niniejszego tekstu w stylu buffo. Reklamy wibratorów to tylko pretekst. Do dość poważnej walki o pewne racje nie tylko, śmiem twierdzić, feministyczne. Autorka z dużą uwagą i wnikliwością przygląda się przemianom kulturowym i podziałowi władzy, który pewne przyjemności uznaje za naturalne i bardziej dostępne, inne - za bardziej skomplikowane. Gdzie, według płci, przebiega ta granica w naszej kulturze? Odpowiedź jest aż nazbyt oczywista, by tu jej udzielać. Ale Maines umie o tym wszystkim pisać tak, że chce się jeszcze raz przemyśleć, czy rzeczywiście jest jak jest. I czy inaczej być nie może.
|
Przeł. Magdalena Madej
Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2011 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.