A dwóch było Beksińskich. Jeden sławniejszy (choć nie będzie miało to specjalnie znaczenia dla tej książki). Zdzisław. Był malarzem, który swoimi ponurymi i czasem absurdalnymi wizjami - sporo reprodukcji zamieszczonych jest w tej książce - chętnie się dzielił. Ku chwale i satysfakcji wielu. Oczywiście nie było od początku tak kolorowo. Grzebałkowska opisuje, jak przerzucano Beksińskiego z etatów na pół etatu, byle gdzie. Pisze też o tym, jak marnowano talent kreatorski Beksińskiego, nie realizując - na masową skalę - jego autobusowych projektów. Splendor przyszedł dopiero z czasem.
Zdzisław miał też zwichrowane życie osobiste, choć jego ukochana - żona Zofia - to był zdaje się strzał w dziesiątkę. Miłość tak zwana. Przez duże "m". O niej zresztą, jak dowiadujemy się z materiałów wokół książki, miał być też tekst. Ale o Zofii bardzo ciężko czegokolwiek się dowiedzieć. Z opowieści wyłania się obraz osoby raczej spokojnej, dość zamkniętej i ciągle czymś zajętej. Zofia nie umiała bowiem wypoczywać. Od dzieciństwa.
Drugim bohaterem jest więc nie Zofia, tylko Tomek. Ten Beksiński, który przełożył klasykę popkultury i znany był z audycji w Programie III Polskiego Radia. Oryginał, jak to się mówi. W dzieciństwie posiadał kury, które miały swoje imiona, ale do których potem strzelał z procy ("gdy myślał, że nikt nie widzi"). Już jako dorosły chłopak polubił także jajka, którym poczęstowała go żona Nyczka na śniadanie podczas gościnnego pobytu w ich domu. Potem Tomasz cały czas chciał na śniadanie jajek.
Znak, Kraków 2014. |
Naprawdę świetna książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.