wtorek, 25 lutego 2014

Beksińscy - instrukcja obsługi

Od książki Magdaleny Grzebałkowskiej o Beksińskich trudno się oderwać. Wchłania i zagarnia. Aż człowiek w pewnym momencie czuje się nieswojo.


Na czym to polega? Nie wiem. Choć - teraz, z lekkiego dystansu, gdy zamknąłem już po lekturze ten opasły tom - mogę się domyślać. Najpierw przecież jest śmierć. I to tragiczna. Połączona z pewnego rodzaju nieczułością. Czyli wstrząs podwójny, od razu wprowadzający nas przy okazji w istotę rzeczy: trudy relacji między ojcem i synem. A także relacji między sobą a sobą.

A dwóch było Beksińskich. Jeden sławniejszy (choć nie będzie miało to specjalnie znaczenia dla tej książki). Zdzisław. Był malarzem, który swoimi ponurymi i czasem absurdalnymi wizjami - sporo reprodukcji zamieszczonych jest w tej książce - chętnie się dzielił. Ku chwale i satysfakcji wielu. Oczywiście nie było od początku tak kolorowo. Grzebałkowska opisuje, jak przerzucano Beksińskiego z etatów na pół etatu, byle gdzie. Pisze też o tym, jak marnowano talent kreatorski Beksińskiego, nie realizując - na masową skalę - jego autobusowych projektów. Splendor przyszedł dopiero z czasem.

Zdzisław miał też zwichrowane życie osobiste, choć jego ukochana - żona Zofia - to był zdaje się strzał w dziesiątkę. Miłość tak zwana. Przez duże "m". O niej zresztą, jak dowiadujemy się z materiałów wokół książki, miał być też tekst. Ale o Zofii bardzo ciężko czegokolwiek się dowiedzieć. Z opowieści wyłania się obraz osoby raczej spokojnej, dość zamkniętej i ciągle czymś zajętej. Zofia nie umiała bowiem wypoczywać. Od dzieciństwa.

Drugim bohaterem jest więc nie Zofia, tylko Tomek. Ten Beksiński, który przełożył klasykę popkultury i znany był z audycji w Programie III Polskiego Radia. Oryginał, jak to się mówi. W dzieciństwie posiadał kury, które miały swoje imiona, ale do których potem strzelał z procy ("gdy myślał, że nikt nie widzi"). Już jako dorosły chłopak polubił także jajka, którym poczęstowała go żona Nyczka na śniadanie podczas gościnnego pobytu w ich domu. Potem Tomasz cały czas chciał na śniadanie jajek.

Znak, Kraków 2014.
Biograficzna książka autorki "Ksiądz Paradoks" o ks. Janie Twardowskim to nie jest jednak pasta jajeczna. Choć pełna anegdot, wszechstronnie udokumentowana (Grzebałkowska rozmawiała chyba z milionem osób, przewertowała też multum materiałów, jakie pozostawił zapalony gadżeciarz Zdzisław - w tym poruszający dziennik audio), to jednak na swój sposób "Portet podwójny" jest przede wszystkim książką o miłości. Ale nie tej spełnionej. Raczej tej trudnej, poharatanej, koślawej i ponurej. Czasem przerażającej. Trochę momentami przypominającej filmy, które razem z tatą oglądał syn. Trochę straszne, trochę rozrywkowe, trochę nakręcone z rozmachem, ale przede wszystkim: dużo klasyki gatunku.

Naprawdę świetna książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.