środa, 22 czerwca 2016

Afonso Cruz: "Bohaterowie przychodzą jak goście"

"Kiedy patrzymy wstecz, przyglądamy się naszej historii, bywa że wiele opowieści nagle ma jakiś sens. Splatają się ze sobą, wzajemnie oświetlają. Wtedy nasze życie wydaje się jasne" - mówi AFONSO CRUZ.



Rys. Afonso Cruz















MARCIN WILK: - Oskar Kokoschka, tytułowy bohater Twojej książki, to postać historyczna. Jak się na niego natknąłeś?

AFONSO CRUZ: - Nie pamiętam dokładnie gdzie i kiedy to było, ale pierwszy kontakt z Oskarem Kokoschką miałem dzięki listowi. Kokoschka był jego autorem, a adresatką Hermine Moss, która tworzyła lalki dla teatru. W tym liście była opisana niejaka Alma Mahler. Kokoschka poprosił Moss, by wykonała marionetkę naturalnych rozmiarów Almy.

Alma należała do tych kobiet, które miały w życiu mnóstwo mężczyzn. Dla Kokoschki była ona jednak kimś wyjątkowym. Zdradzał to list. Bo choć tekst miał charakter bardzo techniczny i sprawiał wrażenie, z pozoru, chłodnego, matematycznego i technicznego opisu, to w gruncie rzeczy był hołdem złożonym egzotycznej piękności.

To miłosne szaleństwo było osnową Twojej opowieści? 

Zawsze najpierw myślę o pewnym motywie fabularnym. Bohaterowie pojawiają się potem, przychodzą jak goście. Można powiedzieć, że robię coś w rodzaju castingu i dopiero po tym okazuje się, czy część z nich staje się dokładnie tymi, których poszukiwałem.

Poza tym publikuję coś w rodzaju widmowej encyklopedii. Wrzucam tam zmyślone sytuacje i postaci. Opisuje nieistniejące książki i autorów, którzy cytują się nawzajem. Jest tam też nieprawdziwa bibliografia. Niektóre z tych postaci pochodzą właśnie z tej encyklopedii.

Fascynująca w "Kukle" jest postać Bonifacego Vogla. To on mówi, że "żyjemy wśród metafor".

Myślę, że metafory są o wiele lepszym sposobem opisywania rzeczywistości niż rzeczywistość sama w sobie. Zawierają one o wiele więcej warstw niż świat poznawany poprzez nasze zmysły. Gdy na przykład myślę o krześle, na którym siadał mój ojciec, to moje odczucie nie będzie zauważalne dla przeciętnego oka. Takie nasze "patrzenie" na przedmioty jest zawsze o wiele głębsze niż to, co widzimy gołym okiem czy słyszymy - nawet mając zdrowy, przebadany u lekarza słuch.

Dlatego tkasz swoją opowieść z wielu innych?

Uwielbiam łączyć rozmaite fragmenty. Czasem wydaje mi się, że buduję opowieść jakby to był gobelin albo patchwork. Kiedy patrzymy wstecz, przyglądamy się naszej historii, bywa że wiele opowieści nagle ma jakiś sens. Splatają się ze sobą, wzajemnie oświetlają. Wtedy nasze życie wydaje się jasne, ale nigdy z tych poplątanych nitek nie tworzy się jedna prosta linia, raczej sieć zdarzeń czy sytuacji. Istniejemy ze swoimi historiami w obrębie innych historii, nawet jeśli niektórych z nich tak naprawdę nie doświadczyliśmy, tylko usłyszeliśmy je, albo przeczytaliśmy o nich.

To mówi ktoś urodzony w roku 1971, ale wplatający do swojej historii motyw drugiej wojny światowej i bombardowania Drezna.

No właśnie. Ale gdy myślałem o użyciu kukły Kokoschki jako metafory wielu różnych zdarzeń, jakie mają miejsce w mojej powieści, i kiedy okazało się, że część z nich rozgrywała się w Dreźnie, poczułem w pewnym momencie, że nie mogłem ot tak pominąć bombardowania tego miasta.

Zadedykowałeś swoją książkę mamie. Bo miała znaczący wpływ na to, jak piszesz?

Kiedy dedykowałem jej książkę, ona odchodziła. Choroba unieruchomiła ją całkowicie i odebrała jej mowę. Jednocześnie ciągle miała umysł przejrzysty i ostry jak kosa. To było coś strasznego, bo mogła słyszeć, widzieć, ale nie mogła nic powiedzieć, komunikować się z kimkolwiek, nawet mrugnąć okiem. Dlatego w mojej książce twierdzę, że jesteśmy coś warci tylko w relacjach z innymi. Pisząc to bardzo często myślałem o swojej mamie.

Wielu krytyków było zgodnych, że Twoja książka to hołd złożony przyjaźni. Ale także wyobraźni. Dla innych to także opowieść o wyobrażonych relacjach; o tym, że nigdy nie zbliżamy się wystarczająca blisko do innych. Zawsze czegoś brakuje między nami.

Wyobraźnia to, moim zdaniem, główny napęd ludzkiej egzystencji. Zauważ, że nie urodziliśmy się z grubym futrem i ostrymi zębami. Musieliśmy wymyślić ubrania i narzędzia, żeby siebie ochronić. To oczywiście ogromna zasługa kultury, fikcji i wyobraźni właśnie. Byliśmy zmuszeni do stworzenia samych siebie. To zaczęło się od momentu, w którym dostrzegliśmy, że musimy przeżyć. Kultura to tak naprawdę coś więcej, proces zbawienny i środek do tego, by nie tylko przetrwać, ale również osiągnąć szczęście. Współpraca, związki z innymi to najlepszy sposób, by to czynić i by się rozwijać.

Powiedziałbym, że czasem nie dostrzegamy istotności bycia tu i teraz i, owszem, możemy użyć wyobraźni jako środek do alienacji, ale nie postrzegam tego jako coś, co jest regułą, to raczej przypadek odosobniony.

Zgodzisz się z twierdzeniem, że Twoja książka jest także filozoficzną opowieścią o kreatywności?

Filozofia jest dla mnie bardzo ważna, więc postrzegam taką opinie jako ogromny komplement. Ale nie wiem, czy "Kukła Kokoschki" jest o kreatywności. Z pewnością byłbym szczęśliwy, gdyby ktoś dostrzegł w niej potencjał do kreatywnych działań.

Używasz melodii w tekście. Jesteś ponadto członkiem zespołu The Soaked Lamb. Muzyka odgrywa ważną rolę w Twoim życiu i twórczości?

W "Kukle" muzyka faktycznie jest istotnym elementem. Tworzy ona coś w rodzaju ścieżki dźwiękowej. Można w każdym razie odczytywać tę książkę poprzez melodie.

W The Soaked Lamb dużo śpiewam. Zaczynaliśmy jako zespół bluesowy, chociaż ostatnio jesteśmy coraz bardziej eklektyczni, pojawia się więcej motywów world music. Gramy głównie tradycyjne meksykańskie piosenki, a także brazylijskie samby.

Ciekaw jestem, jak jest czytana Twoja metaforyczna opowieść w różnych częściach świata.

Różnice są ogromne. Zachód rozbiera moją powieść na kawałki, ale jakby gubił przesłanie. Nie jestem za uogólnianiem, ale odniosłem wrażenie, że w niektórych krajach, na przykład na Węgrzech czy w Polsce, czytelnicy odczytują "Kukłę" przez pryzmat społeczny, filozoficzny czy nawet polityczny. Bardzo mi to odpowiada.

Podobno byłeś w ponad 60 krajach. Jako podróżnik czy turysta?

Nigdy tak naprawdę nie przestajesz być turystą. Oczywiście są różne sposoby podróżowania. Czym innym jest iść przed siebie z plecakiem, a czym innym wyjechać na wycieczkę all inclusive do kurortu na Hawajach. Z drugiej strony romantyczny koncept dziewiętnastowiecznego podróżnika trąci anachronizmem. Obecnie zresztą podróżuję całkiem sporo, ale większość z tych wypraw ma związek z pracą.

Na stałe mieszkasz w Portugali. To dobry kraj do życia?

Nie gorszy, ani nie lepszy od każdego innego miejsca na ziemi. Fakt, nie mamy złego klimatu. Nie jest ani za zimno, ani za gorąco. Ludzie są przyjaźni, choć może czasem nawet zbyt poważni. Portugalia jest poza tym krajem peryferyjnym, a więc dotykają nas wszystkie możliwe problemy związane z takim stanem funkcjonowania.

To znaczy?

Cudzoziemcy potrafią powiedzieć na przykład, że to dobre miejsce do życia, ale nienajlepsze do pracy.

Mieszkasz z rodziną na wsi.

Żyję poza miastem, w tradycyjnym portugalskim domu na południu kraju. To specyficzny region, ludzie tam mieszkający zajmują się głównie rolnictwem.  Gdy wyjdę przed dom rozciągają się interesujące widoki: winnic, gajów oliwnych, czasem spotkać można dzika, lisa, orła, zające lub świnie.

Swoją pierwszą książkę wydałeś, mając 37 lat. Potem jednak ukazywały się tytuły jeden za drugim. Wychodzi na to, że z jakiegoś powodu odwlekałeś debiut.

Nie było tak, ponieważ przede wszystkim nigdy nie planowałem zostać pisarzem. Miałem wiele szczęścia, że ktoś zdecydował się opublikować to, co napisałem jako pierwszą książkę. Zresztą pomyślałem, że to musiało być jakieś zrządzenie losu, który tak chciał, że akurat ja - zawsze kochający książki i czytanie - zostałem wybrany. To trochę jak z nalewaniem wody do szklanki. Kropla za kroplą powoli zapełnia się naczynie, aż pewnego dnia i ze szklanki zaczyna się coś wylewać.

AFONSO CRUZ:
Urodził się w 1971 roku. Absolwent uczelni artystycznych w Lizbonie i na Maderze. Rysuje, tworzy filmy, komponuje, pisze. Członek zespołu The Soaked Lamb. Debiutował w 2008 roku powieścią "A Carne de Deus - Aventuras de Conrado Fortes e Lola Benites" ("Ciało Boga. Przygody Conrada Fortesa i Loli Benites"). Rozgłos przyniosła mu uhonorowana Nagrodą Literacką Unii Europejskiej "Kukła Kokoschki", inspirowana prawdziwą historią przewrotna opowieść o ludzkiej naturze. Książkę na język polski przełożyły Teresa i Zofia Tomczyńskie.
Przeł. Teresa i Zofia Tomczyńskie,
Nisza, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.