Na pierwszy rzut oka wydaje się, że punkt wyjścia jest dość podobny: skonfrontować współczesnych bohaterów z ich przeszłością.
Chodzi zapewne o to, by przypatrzeć się, jacy są naprawdę - dla siebie i, co może najważniejsze, w relacjach z innymi.
***
O, tak. Relacje to bardzo dla STROUT istotny temat.
Do takiego wniosku doprowadziła mnie lektura "Mam na imię Lucy", ale i "Bracia Burgess" potwierdzają, że autorka jest na opisywanie międzyludzkich stosunków szczególnie uwrażliwiona.
Najbardziej interesują ją oczywiście bliskie relacje - bracia, żony, mężowie, dzieci, przyjaciele i przyjaciółki.
Kim są dla siebie? Co się kryje pod fasadą uprzejmości? Czy ich wizerunek odpowiada temu, kim są naprawdę?
Zadajemy sobie czasem te pytania w rozmowach między sobą - STROUT nie boi się na nie odpowiadać w literaturze.
***
Tytułowych braci Burgess STROUT traktuje jako pretekst.
Historia Jimiego i Boba jest więc pretekstem do tego, by opowiedzieć, co ukształtowało ich relacje rodzinne. (Oraz, być może, o tym, co kształtuje relacje w wielu rodzinach świata).
Sami - po tragicznym wypadku, w którym zginął ich ojciec - czekali na pierwszą-lepszą okazje, by uciec z rodzinnego miasteczka do Nowego Jorku.
Jim zawsze był wzorem dla Boba. I to właściwie się nie zmieniło. Właściwie.
Bo bracia teraz będą się musieli skonfrontować z pewną sytuacją związaną z ich siostrą i jej synem, Zachem.
Odżyją dawne urazy i napięcia, a ponowny kontakt, tak intensywny, w nieoczekiwany sposób zmieni wszystkich.
W tle (choć w pewnym momencie przecież to będzie coś o wiele więcej niż tylko tło) będzie natomiast Somalia. A raczej "Somalia" jako symbol uprzedzeń i leków, jakie każdy z nas nosi w sobie.
***
W "Braciach Burgess", inaczej niż w "Mam na imię Lucy", do głosu doszła narracyjna rozlewność. STROUT, choć nadal skupiona jest na zwyczajności i codzienności, tym razem pod tym względem się nie oszczędza.
Moim zdaniem to nie do końca dobrze, bo STROUT niestety zbyt często odpływała w magmę opowieści. O ile powściągliwość, precyzja i minimalizm działały na korzyść w "Mam na imię Lucy" i wydobywały z tego pisarstwa to, co najbardziej wartościowe, o tyle w przypadku "Braci Burgess" narracyjny rozmach nie zawsze działał tak jak powinien.
Z drugiej strony muszę być sprawiedliwym:
STROUT jest bez wątpienia mistrzynią w kategorii "opowieść o zwyczajności i codzienności". Potrafi ona bowiem z wyjątkową w literaturze wrażliwością dokonywać unikatowych obserwacji. Widać to na przykład we fragmentach o psie, który domaga się uwagi czy opisie spotkania rodzinnego przy wspólnym posiłku. Te momenty w jej pisarstwie zasługują na najważniejsze wyróżnienia i nagrody. STROUT pod tym względem nie ma sobie równych.
Przeł. Małgorzata Maruszkin Wielka Litera, Warszawa 2016. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.