"Z oskarżenia publicznego prokurator ma obowiązek
działać, jeśli zajdzie podejrzenie lub zostanie dostarczona informacja. Gdy
przestępstwo ścigane jest na wniosek, prokurator może nawet patrzeć na gwałt i
dopóki osoba zgwałcona nie zgłosi wniosku, prokurator nic nie zdziała" -
mówi prof. MONIKA PŁATEK.
(c) illusionwaltz via Foter.com / CC BY-NC |
Moi rozmówcy zdradzają
kulisy zawodu, a czasem także komentują kryminalny świat przedstawiony w literaturze
i filmie.
Czy to, co widzimy w kinie i o czym czytamy w książkach zgadza się z
tym jak w rzeczywistości wygląda praca osób działających na rzecz
obowiązującego prawa?
No właśnie.
Cykl „Przesłuchania” towarzyszy Kursowi Pisania Kryminałów
Miasta Literatury UNESCO, organizowanemu przez Krakowskie Biuro Festiwalowe.
***
MARCIN WILK: Podobno brat uważał, że się Pani nie nadaje
na prawniczkę, bo nie czyta Pani kryminałów. Prawda to?
MONIKA PŁATEK: Prawda, prawniczka kojarzyła mu się z
powagą, a ja nie. Poza tym faktycznie ograniczałam się zaledwie do Arthura
Conana Doyle’a i Agathy Christie. Twierdził, że to za mało.
To się potem zmieniło. Wsiąkłam głównie w autorów
skandynawskich.
A polskich?
Mój ulubiony to Jakub Szamałek. Jak nikt umie przenosić w
świat starożytny. To, co wcześniej wydawało się nudne, pozbawione życia i barw,
pomnikowe i jak z muzeum, u niego ożywa. Jego książki mają i inny walor.
Szamałek uświadomił mi na przykład, że starożytność to nie tylko Grecja czy
Rzym, ale także Krym.
Poza tym podoba mi się, że jest uwrażliwiony feministycznie
i genderowo. Wyraża to i w języku, i w treści.
O! Skoro już o tym mowa – jak wygląda sytuacja z gender w
prawie w roku 2016? Pani jako prawnik...
...prawniczka.
No właśnie.
No właśnie. Mamy od razu przykład – z języka wzięty.
I pewnie do Pana nie mówią per „chłopiec”, a do wielu
kobiet, także dziś do mnie, zwracają się per „dziewczynka”, jak Pan myśli
dlaczego?
Bo „tak się przyjęło”?
Jak nie dotykamy sedna, to zwalamy na gramatykę i na „tak
się przyjęło”. Prawda jest taka, że tak się nie przyjęło, ale narzuciło.
Chłopiec i dziewczynka w odniesieniu do osób dorosłych brzmi niepoważnie,
infantylizuje. I dlatego mężczyzn to omija, a wobec kobiet jest praktykowane.
Zwróciła na to uwagę Wisława Szymborska w „Lekturach
nadobowiązkowych”. Zauważyła, że jeszcze jakieś 30, 40 lat temu nie było
problemu z żeńskimi końcówkami. Problem się zaczął wraz z widocznością kobiet w
życiu publicznym. Mogły być, ale skoro wykonywały te same funkcje co mężczyźni,
to jedynie ukryte, w językowych burkach, tak, by nadal było oczywiste, że
funkcje, które sprawują, są „naturalne” dla i przypisane do mężczyzn.
Paradoksalnie również feministki w latach 60. były za
męskimi końcówkami. Chciały prestiżowego, ekonomicznego, politycznego i
społecznego zrównania pozycji kobiet. Używając żeńskich końcówek – twierdziły –
obniżamy ocenę siebie jako specjalistek i ekspertek. A one nie chciały być
gorzej traktowane – lecz doceniane i szanowane.
Trochę zaczyna być to wszystko skomplikowane.
Kiedy używam tytułu „Kierowniczka Zakładu Kryminologii na
Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego”, dla wielu brzmi to śmiesznie. A
przecież nie dzieje się tak, gdy ktoś mówi o „kierowniczce sklepów”. Dlaczego?
Dużo trudnych pytań Pani zadaje. Ale spróbuję: dlatego, że
uniwersyteckie zajęcia są wciąż podświadomie zarezerwowane kulturowo głównie
dla mężczyzn?
Nie tylko. Głównie dlatego, że kierowniczka sklepu ma
nierównorzędny status społeczny z kierownikiem na uczelni wyższej. Choć funkcja
ta sama, kierownik nobilituje, kierowniczka konsternuje. Kobiety na Wydziale
Prawa pojawiły się stosunkowo niedawno – około stu lat temu.
Ech.
W prawie więc sytuacja jest szczególna. Kobiety nie
tworzyły prawa, nie miały wpływu na jego treść; były jego przedmiotem.
Ta myśl, że prawo nie jest, jak się próbuje wmawiać,
neutralne płciowo; nie chroni i nie reprezentuje równo interesów i potrzeb
ludzi identyfikujących się z płcią żeńską i męską, jest nowa.
Przebija się ona do świadomości powoli, chociaż ma wsparcie
od takich autorytetek jak prof. Ewa Łętowska, która uświadamia, że prawo nie
jest neutralne płciowo. Najczęściej ten fakt jednak pomijamy; rzadko go sobie
uświadamiamy.
No to uświadommy pewne sprawy.
Zróbmy więc przegląd nurtów feminizmu.
Na początku było żądanie praw politycznych, dopuszczenia
kobiet do głosowania w wyborach. I choć kobiety mają prawo do głosowania, to
fakt, że nie wiadomo, jak zakończy się obecna kampania w Stanach Zjednoczonych,
wynika i z tego, że przeciwniczką Donalda Trumpa jest kobieta. Hillary Clinton
nadal musi się mierzyć z zarzutami, że jest zbyt lub za mało kobieca. Żaden
natomiast kandydat nie musiał udowadniać męskości.
Jak to?
Ocena, którą stosujemy wobec kobiet, jest inna niż ta,
którą stosujemy wobec mężczyzn.
Prawo do głosowania to zaledwie wstęp, nie jest jednoznaczne
z samostanowieniem, autonomią, równym udziałem w rynku pracy. Feministki
drugiej fali uświadomiły więc to, że kobiecy całodzienny trud od rana do
wieczora nazywa się „opieką” i w związku z tym nie uznaje za pracę. Kiedyś
podliczono, ile ta „opieka” kosztuje i ile wnosi do budżetu każdego państwa.
Spodziewam się, że to niemałe pieniądze.
Czy to nie paradoks? Znieśliśmy niewolnictwo w prawie, a
ono nadal doskonale funkcjonuje w życiu codziennym, tyle że pod innym tytułem.
Co gorsze, jest ono wzmacniane przez określone kościoły, religie, kulturę i
dużą świadomość grupy dominującej, którą na ogół są mężczyźni. Tworzy kulturowy
grunt, na którym także dla mnie było kiedyś oczywiste, że dyrektorami zostają
mężczyźni, że na konferencję wyjeżdżają mężczyźni, że profesorami zostają
mężczyźni. A przecież to nie jest tak, że kobiety mają mniejszy potencjał; mają
jednak ograniczone pole działania. Feminizm ujawnia mechanizmy kreowania
nierówności i dzięki temu generuje zmianę. Trzecia fala to zrozumienie, że
podział na kobiety i mężczyzn jest sztuczny. Nie uwzględnia tego, że różnimy
się istotnie w ramach przypisanej nam płci czy odczuwanej orientacji seksualnej
także z racji rasy, pochodzenia, wykształcenia, aspiracji, przynależności
wyznaniowej, koloru skóry, wieku, stanu zamożności, stanu zdrowia etc.
Porozmawiajmy przez chwilę o konkretach. Czy prawo polskie
skutecznie broni kobiety przed gwałtem?
Prawo to nie tylko przepis, ale i praktyka, uzależniona i
od treści przepisu, i od kulturowych rutyn i wzorców myślenia. Stąd odpowiedź
na pytanie, które prawu przypisuje więcej, niż prawo może, jest trudna. W
książce, nad którą obecnie pracuję, stawiam pytanie: jakie warunki sprawiły, że
to, co wydaje się tak oczywiste i zawarte w europejskiej konwencji
przeciwdziałania przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie, nie zostało
usłyszane przez polskiego ustawodawcę?
Ważne pytanie, ale ja chciałbym wiedzieć najpierw, co w
tej konwencji jest oczywistego?
Z gwałtem mamy do czynienia tam, gdzie brak autonomicznej
zgody, wyraźnego, świadomego, entuzjastycznego: TAK. W przepisach konwencji
antyprzemocowej następuje więc przejście od teorii gwałtu opartej na wolności
seksualnej do teorii gwałtu opartej na autonomii seksualnej. Od „NIE znaczy
NIE”, do „TAK znaczy TAK”.
Czyli?
Wolność seksualna zakłada możliwość wyrażenia sprzeciwu na
zbliżenie seksualne. To taka połowiczna wolność do niezgody, do powiedzenia
NIE. Kryterium weryfikacji, że nastąpiło owo NIE, jest sprawdzenie, że miała
miejsce przemoc fizyczna, psychiczna i/lub podstęp. Trzeba uprawdopodobnić, że
takie zjawiska miały miejsce, by uprawdopodobnić niezgodę na seks.
A to nie jest proste.
Sprawa jest prosta, gdy zgwałcona została zabita, wtedy
prokuratura nie ma wątpliwości, że sprawcę się ściga. W pozostałych przypadkach
ustawodawca na wszelki wypadek uznawał, że niech o ściganie stara się sama
osoba pokrzywdzona. Dopiero niedawno zmieniliśmy przepisy, zgwałcenie nie jest
już ścigane na wniosek a z oskarżenia publicznego.
A jaka jest różnica?
Z oskarżenia publicznego prokurator ma obowiązek działać,
jeśli zajdzie podejrzenie lub zostanie dostarczona informacja. Gdy przestępstwo
ścigane jest na wniosek, prokurator może nawet patrzeć na gwałt i dopóki osoba
zgwałcona nie zgłosi wniosku, prokurator nic nie zdziała.
Straszne.
Ale wnioskowe przestępstwa nie są bez sensu. Przestępstwo
jako takie nie istnieje – to my je tak nazywamy. Możemy coś nazwać
przestępstwem, ale możemy też nazwać problemem rodzinnym.
Proszę jaśniej.
Dajmy na to zginął portfel pani Kowalskiej. Policja szuka
i znajduje… Okazuje się, że portfel ma syn pani Kowalskiej. Pytanie: czy to
jest przestępstwo, czy kłopot wychowawczy?
Znowu Pani mi zadaje trudne pytanie.
Ustawodawca mówi, że zostawiamy to do decyzji pani
Kowalskiej. Jeżeli pani Kowalska chce, żeby jej syna pociągnąć do
odpowiedzialności, to uruchomimy machinę wymiaru sprawiedliwości, ale jeżeli
pani Kowalska uzna, że to problem rodzinny, ustawodawca odpuszcza.
No dobrze. To kradzież. A gwałt?
No właśnie. Proszę się postawić w sytuacji prokuratura,
policjanta, sędziego. Ona powiedziała „nie”, ale czym to „nie” się wyraziło?
Jeśli jest pocięta nożem, jeśli to było w ciemnych krzakach, a do tego była dziewicą
i młodą dziewczyną – to OK, wówczas uprzedzenia i nawyk nie przeszkadzają, by
uznać, że to było przestępstwo.
A jeśli nie była pocięta nożem?
Otóż to. Była na przykład osobą świadczącą usługi
seksualne. Też mówiła w pewnym momencie „nie”. Policjant i sędzia opierają się
jednak na środkach dla nich dostępnych; decyduje stereotyp: krótka spódnica i
alkohol, a na dodatek poszła z nim do domu – czyli sama chciała.
Nie wiem, czy dobrze rozumiem, co z tego wszystkiego
wynika.
Chodzi o rutynowy sposób myślenia, który wynika z
ukształtowanej wizji akceptowanych zachowań i przekonań. Zgodnie z nimi
„porządnych” kobiet się nie gwałci. Skoro została zgwałcona, to widać się
przyczyniła, a skoro się przyczyniła, to nie ma zgwałcenia.
Jeżeli pan zaprasza dziewczynę do siebie do domu, nie mówi
pan bezpośrednio o seksie. Jeśli ktoś mnie zaprasza na oglądanie płyt, to w
głowie mam oglądanie płyt. Ale jeśli to jest tylko pretekst?
I druga strona o tym nie wie?
Na przykład. Przecież wcale nie znaczy to, że nie mogliśmy
się dobrze skomunikować, tylko że kultura patriarchalna, w której wyrastamy,
nie sprzyja otwartej, precyzyjnej komunikacji. Brakuje słów, schematów,
praktyk.
Znowu trochę to wszystko się zagmatwane zrobiło.
Trzeba w kryminale, który się pisze, pokazać ten proces:
obszary niedomówienia, błędnego odczytania sygnałów, przestrzeni kulturowej,
która pozwala zakładać z góry bądź czuć się zwolnionym z potrzeby dopowiedzenia
domysłów.
Dobry motyw na powieść.
Dlatego o tym mówię.
Powieść kryminalna to niezłe pole, by wykorzystać wiedzę nie
tylko o treści prawa, ale i wiedzę o tym, jak ono działa. Pewnie dlatego w
literaturze najnowszej cenię tych, którzy potrafią pisać z wrażliwością
genderową nastawioną na relacje społeczne. Myślę m.in. o książkach Joanny
Bator, Katarzyny Bondy czy Zygmunta Miłoszewskiego.
Ale mówiliśmy o konwencji antyprzemocowej.
O, właśnie. Dziękuję, że Pani przypomniała.
Autonomia seksualna, ujęta w przepisach konwencji
antyprzemocowej, którą ratyfikowaliśmy rok temu, mówi, że z gwałtem mamy do
czynienia wtedy, gdy brak nieskrępowanego, dobrowolnego TAK. Gwałtem jest zatem
zachowanie, do którego dochodzi, gdy brak entuzjastycznej zgody na zbliżenie.
Liczy się brak nieskrępowanego przyzwolenia, a nie obecność niezgody. Wolność
seksualna daje tylko szansę na niezgodę, na NIE, autonomia dla wykazania, że
nie doszło do zgwałcenia, wymaga udowodnienia, że była autonomiczna,
nieprzymuszona, entuzjastyczna wola i TAK.
Co znaczy to świadome „tak”?
Oznacza wewnętrzną możliwość na dojrzały wybór w kwestiach
relacji seksualnych; zewnętrzną wolność od nacisków i ograniczeń oraz fizyczną
nietykalność osoby.
W kodeksie karnym mamy artykuł 200, który mówi, że
współżycie z dzieckiem poniżej lat 15 jest przestępstwem. To oznacza, że
współżycie z dzieckiem, które skończyło lat 15, jest dozwolone. Świadome TAK
wymaga, aby już w tym momencie dziecko mogło podejmować świadome działania bez
skrępowania, przymusu fizycznego i psychicznego. Przyzwalając na współżycie z
dzieckiem, państwo jest zobowiązane zagwarantować dziecku szansę na stosowną
dojrzałość psychiczną do podejmowania odpowiedzialnych, świadomych decyzji w
sprawach związanych z relacją seksualną. A więc nie tylko wiedzę z zakresu
biologii, nie tylko dostęp do środków antykoncepcyjnych, ale i szczere
zrozumienie, kim się jest i czego się naprawdę chce.
Znowu zaczynam mieć mętlik w głowie.
Skoro państwo przyzwala na bezkarne współżycie z
piętnastoletnim dzieckiem, to na państwie spoczywa obowiązek przygotowania
piętnastoletniej osoby do samodzielnych i autonomicznych decyzji dotyczących
także życia seksualnego.
W wieku 15 dziecko powinno wiedzieć wszystko?
Tak, wszystko, co mu potrzebne do podejmowania
odpowiedzialnych decyzji w sprawie współżycia seksualnego. Ma wiedzieć, kim
jest, czego chce, rozumieć stosownie do swojego wieku, na czym polega rozwój,
także seksualny, czym jest dobra relacja, mieć poczucie autonomii i
jednocześnie wiedzieć, jak zadbać o swoje zdrowie, także reprodukcyjne. A więc
nie tylko edukacja seksualna, w równym stopniu także filozofia. Ma mieć dostęp
do wiedzy, ale i stosownych środków, także antykoncepcyjnych. Umieć mówić
asertywnie, i „tak”, i „nie”. Chłopcy w tym wieku powinni już umieć brać
odpowiedzialność za swoje zachowania seksualne.
Kobiety nie?
Kobiety też muszą. Ale one i tak ponoszą większą
odpowiedzialność za życie seksualne i dźwigają bagaż tradycji, która na nie
przerzuca odpowiedzialność za zachowania seksualne, także mężczyzn. Budowa
biologiczna i brak kultury używania prezerwatyw naraża je bardziej na choroby
przenoszone drogą płciową, no i to one zachodzą w ciążę, także tę niechcianą.
Przyczyną przedwczesnej inicjacji płciowej bywa także mylenie przez chłopców
seksu z uzyskaniem dowodu na własną męskość. Dlatego chłopiec powinien być
świadomy i odpowiedzialny za swoje seksualne zachowania i byłoby dobrze, by
umiał asertywnie mówić „nie”.
Przy okazji – jak wynika z badań profesora Izdebskiego nad
seksualnością Polaków, chłopcy, gdy dać im wybór, wcale nie są skorzy do
demonstrowania swej potencji i gotowości na „tak”. Tak jak zresztą i
dziewczynki, które często mówią „tak” nie dlatego, że chcą, ale dlatego, że tak
wypada, że trzeba dać dowód miłości i tak dalej.
A prawo w ogóle broni ofiary gwałtu? Kobiety?
A Pan znów to samo. Już mówiłam, że to bardziej
skomplikowane. Prawo karne przede wszystkim chroni porządek ustalony przez
władzę po to, by świadczyć o jej mocy. Władza zakazuje gwałtów. W tym sensie
broni ofiar. Jak wygląda praktyka? Coś panu zacytuję.
Bardzo proszę.
„Nie mam siły już przez to przechodzić. Nie mam siły
pracować. Straciłam kontakt z rodziną. Nie daję rady. Pogarsza się moje
zdrowie. Leczenie nic nie pomaga. Nie mam pojęcia, co mam robić”.
Oj.
To jest typowa narracja osoby, która zgłosiła fakt
zgwałcenia. Tak to wygląda w praktyce.
Owszem, są odpowiednie przepisy, ale w rzeczywistości sprawy
się przeciągają, bywa, że poszkodowana uchodzi w małym środowisku za kogoś
łatwego, kto w dodatku psuje opinię innym. Do tego dochodzi opieszałość
policji, prokuratora i wyroki sądu. W państwie, gdzie idzie się do więzienia za
kradzież batonika, a za zgwałcenie dostaje się karę w zawieszeniu, ochrona jest
symboliczna i tkwi głównie zaledwie w przepisie.
Pytanie o prawo więc nie wystarczy. Trzeba też pytać o
kulturę prawną i wolę działania.
Gdy tak tego wszystkiego słucham, kusi mnie, by zapytać
Panią, czy nie miała ochoty napisać kryminału.
Miałam, mam nawet świetną historię, ale Panu opowiem
inną... Czy mogę?
Oczywiście.
Pewnego razu byłam świadkiem takiej sceny. Na kanapie
siedział mężczyzna i palił cygaretkę. Trzy metry od niego do słuchawki telefonu
zawieszonego na ścianie kobieta, drapiąc do krwi ręce i twarz i drąc na sobie
ubranie, krzyczała, że jest bita przez partnera i prosi o pomoc i ratunek .
Policja przyjechała natychmiast. Mężczyzna nie ruszył się z
kanapy, wskazał tylko wzrokiem dwóm wchodzącym policjantom na trzymaną w ręku
cygaretkę, na której utrzymywał się popiół.
Ale co z tego wszystkiego wynika?
Kilka rzeczy. Przede wszystkim, gdy zgłaszamy
przestępstwo, muszą być dowody. I dobrze, że to nie ofiara dostarcza dowody,
lecz zbiera je policja.
Poza tym trzeba pamiętać też, że wszystko może być bardziej
skomplikowane i mieć inne przyczyny i skutki, niż myślimy.
I wreszcie: ludzie bardzo często wykorzystują wymiar
sprawiedliwości do rozwiązywania swoich problemów – psychicznych, osobistych,
różnych.
Ludzie w miłości i nienawiści są w stanie bardzo dużo
poświęcić, a my, z naszymi sądami i procedurami, bywa, że świetnie się nadajemy
do tego, by być kukiełkami w rękach tych, którzy najzwyczajniej w świecie nie
potrafią się dogadać. Ale to już temat na zupełnie inną rozmowę.
Monika Płatek
Prof. UW, wykłada na Wydziale Prawa i
Administracji. Jest kierowniczką Zakładu Kryminologii w Instytucie Prawa
Karnego WPiA UW. Uczy m.in. kryminologii, prawa karnego wykonawczego i
comparative criminal policy. Prowadzi zajęcia na Gender Studies w Polskiej
Akademii Nauk. Jest współzałożycielką i członkinią Polskiego Stowarzyszenia
Edukacji Prawnej i członkinią Rady Kongresu Kobiet. Jest m.in. stypendystką
Fulbrighta (1992-1994). Została wyróżniona zarówno przez polskie, litewskie jak
i łotewskie służby więzienne za działania na rzecz wykonywania kary pozbawienia
wolności w duchu Europejskich Reguł Więziennych z 2006 roku. W 2013 roku
otrzymała nagrodę Okulary Równości w kategorii prawa kobiet i przeciwdziałanie
dyskryminacji z powodu płci, przyznawaną przez Stowarzyszenie im. I.
Jarugi-Nowackiej. W 2014 roku otrzymała Międzynarodową Nagrodę Tolerancji za
działalność przeciwko rasizmowi, homofobii i ksenofobii. W roku 2015 otrzymała
Nagrodę Kryształowego Świecznika za działania na rzecz praw człowieka i
neutralności wyznaniowej. Pisze i publikuje intensywnie na temat m.in. polityki
karnej i penitencjarnej w Polsce, USA i w państwach skandynawskich, przemocy w
rodzinie, przestępstw seksualnych i dyskryminacji, także z perspektywy
genderowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.