Bobi ma czterdzieści lat i właśnie zapija utraconą miłość. Zapija po raz pierwszy od lat dziesięciu, a może po raz pierwszy od dziesięciu godzin? Właściwie nie wiadomo i przez to nie-wiadomo oraz pomieszanie z poplątaniem musi zacząć reagować.
Trafia na odwyk do Kobierzyna. Terapia będzie trwać codziennie, przez kilka tygodni. Od rana do popołudnia. "Etatowa praca nad sobą" - nazwie ją narrator. I przyłoży się do niej iście literacko.
"Kobierki" to bowiem literacki kamuflaż samotności i niezgody. Nie tylko na to, w jakim punkcie życia bohater się znalazł, ale i chyba na siebie w ogóle. Jego opowieść, mocno traumatyczna przecież, obudowana jest na miliony sposobów. Przede wszystkim narracją zanurzoną w historii doświadczeń innych. Literackich (mamy tu wręcz bezwstydne cytaty literatury przedmiotu, na końcu nawet ze spisem niecnie wykorzystanych dzieł; jest tu i Bieńczyk, i Pilch oczywiście, i Barthes nawet z "Fragmentami dyskursu miłosnego"). Ale nie tylko. Bo na terapii z Bobim są jeszcze inni. A inni to także historie innych. Opisane w "Kobierkach", a jakże.
Wszystko wydaje się poukładane i pod kontrolą. Jak u człowieka uzależnionego, który wyznacza sobie, że nie przekroczy sześciu piw dziennie. I nie przekracza nigdy. Bo poza piwami jest przecież wódka, whisky, rum. Oparta na pewnego rodzaju przesadzie opowieść z książki Franczaka to gra nie tylko z rzeczywistością, ale i własną historią. Gra tak wysublimowana, że w pewnym momencie nie wiemy, o co właściwie chodzi. Ale czyż nie taki jest stan umysłu kogoś, kto nie potrafi się uwolnić?
Lokator, Kraków 2014. |
Chciałbym więc napisać, że jest to książka, którą się porcjuje, smakuje małymi łykami. Ale skłamałbym. Bo "Kobierek" nie da się tak trawić. Najlepiej nie konsumować ich wcale. Najlepiej je przyjąć w całości, jednym haustem. I być potem przygotowanym na naprawdę sporego kaca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.