poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Warsztat pracy: Łukasz Orbitowski

W kolejnym odcinku cyklu "Warsztat pracy" - realizowanym dla Instytutu Książki - na pytania odpowiada Łukasz Orbitowski.

Łukasz Orbitowski: "Lubię pracować w ogrodzie zoologicznym, patrząc na nosorożce"

Marcin Wilk: - Gdzie lubisz pisać? 

Łukasz Orbitowski: - Jest mi wszystko jedno, naprawdę. Przez jakiś czas miałem gabinet i to się nie sprawdziło. Zazwyczaj krążę między miastami, krajami, okazjonalnie skaczę na inne kontynenty, więc nauczyłem się pracować w ruchu. Na twoje pytania odpowiadam we wrocławskim pokoju hotelowym, za chwilę pójdę pisać książkę do kawiarni. Lubię pracować w parku na ławce, lubię w busie, bardzo lubię w pociągu, a nawet w ogrodzie zoologicznym, patrząc na nosorożce. Jedną z książek napisałem ręcznie, w knajpie, na karteluszkach, które brałem z baru. Jeśli coś mi przeszkadza, to samolot, ten cyrk z wyłączaniem komputera przy starcie i lądowaniu, stewardesy sprzedające kosmetyki i tak dalej. Chętnie pisałbym na statku.

- Czy obecność innych ludzi podczas pracy rozprasza Cię? 

- Nie przeszkadza pod warunkiem, że pełnią funkcję tła. Goście w kawiarni, pasażerowie w pociągu są w porządku, dopóki nie zaczynają paplać przez telefon. Gdy pracuję w domu, bliscy muszą usunąć się w cień, nie lubię, gdy ktoś zawraca mi głowę i bywam wówczas nieprzyjemny, co staram się później wynagrodzić. Ale drugi człowiek pomaga. Większość wakacji spędzam w wiejskim domu mojego ojca, siedzę z synem w jednym pokoju. Układam go do snu, potem siadam i piszę o mordowaniu. Może to dziwne, ale tak właśnie jest. Zawsze wybieram kawiarnie, gdzie pracują ładne kelnerki. Jeśli nagle zacznę pisać gorzej, jeśli moje książki staną się nieudanymi książkami, to będziesz znał powód: w Polsce zabrakło ładnych kelnerek.

- Jesteś nocnym Łukaszem czy raczej rannym ptaszkiem? Która pora statystycznie dominuje u Ciebie?

- Wstaję koło siódmej rano, trochę marudzę, piję kawę, jem śniadanie, palę papierosy, odpowiadam na maile, na pytania takie, jak twoje, i gdy wybija południe mogę zabrać się za książkę, opowiadanie. Popołudnia to czas publicystyki. Ale ten schemat jest dopasowany do życia moich bliskich, do ich rytmu codzienności. Teraz, gdy dnie spędzam z Julkiem, błyskawicznie przestawiłem się na pracę wieczorem, do północy. Z drugiej strony, zdarza mi się komuś zaszkodzić. Pamiętam, jak zrobiliśmy sobie tydzień pisarski z Rafałem Kosikiem w jego domu na Podhalu. Wstawałem swoim zwyczajem raniutko i koło drugiej było już po robocie, kiedy to w kuchni pojawiał się ziewający Kosik. Dopiero wstał. Ponieważ prócz pracy twórczej głównym priorytetem jest dla mnie dobra zabawa natychmiast wyciągałem go na piwo. W konsekwencji, przez ten tydzień napisałem rozdział książki, a Rafał ani linijki.

- Piszesz od razu na komputerze czy może robisz szkice "analogowo"? Masz notatniki, kartki, inne gadżety służące do kolekcjonowania i spisywania pomysłów?

- Jedną książę napisałem ręcznie, „Prezesa i Kreskę”. Bardzo chętnie pracowałbym tak dalej. Pisanie ręczne ma inna dynamikę, zmusza do namysłu nad każdym słowem. Te nazbyt łatwo pojawiają się przy użyciu klawiatury. Ale mam zeszyty, gdzie szkicuję węzłowe pomysły, charaktery, czasem rysuję postacie i mapki. Każdy zeszyt musi mieć swoją historię, nie mogę go po prostu kupić. Ten, który mam teraz, był przeznaczony innemu pisarzowi, mojemu przyjacielowi. Zostawił go u mnie, już nie oddałem. Zostało w nim parę kartek i gdy się skończy, sięgnę po kolejny, który inni przyjaciele przywieźli mi z Indii. Skończone zeszyty rozdaję. Niekoniecznie komuś bliskiemu, po prostu komuś, kogo ucieszyłby taki prezent. Poprzedni dostał pewien miły kulturoznawca z Lublina, którego widziałem może dwa razy w życiu.

- Czy spożywasz posiłki podczas pisania? A może co pijesz? 

- Zacznijmy może od tego, czego nie piję. Otóż podczas pracy nie tykam alkoholu, z jednym tylko wyjątkiem. Gdy kończę powieść, gdy wiem, że do napisania została jedna, może dwie sceny to idę do knajpy, zamawiam whisky albo piwo, piszę, a gdy książka jest gotowa, po prostu piję dalej, nawalam się do spodu i wracam do domu. To dość dziwaczna, ale jednak – higiena pracy. Pisanie książki to wielki wysiłek i gdy dobiegnie końca, pozostawia wiele niedobrych, dziwnych emocji. Może raczej powidoków tych emocji. Wolę wrócić do bliskich pijany niż z tymi emocjami po kieszeniach. Poza tym do pracy piję mnóstwo kawy i jem paczkę żelków. Tylko to.

- Bywa, że doskwiera Ci twórcza blokada? Jeśli tak - jak sobie z nią radzisz? 

- Czasem się zdarza, to prawda. Stosuję wówczas metodę „automatycznego pisania” zapożyczoną z dawnych seansów spirytystycznych. Po prostu siadam z zeszytem i piszę cokolwiek, nie wiem „Marcin Wilk poszedł po bułki” czy coś takiego. I w jakiś sposób się otwieram, długopis śmiga po papierze, ujawniają się treści, których potrzebuję. Myślę, pisząc albo mówiąc, w innych sytuacjach głowę mam pustą. Większość moich książek zaczęła się właśnie w ten sposób. Siadałem z zeszytem i pisałem cokolwiek.

- Ile godzin dziennie potrafisz poświęcić na pisanie? Twój rekord życiowy to...?

- Nie liczę takich rzeczy. Z reguły pisanie prozy zajmuje mi około trzech godzin dziennie, co oznacza mniej więcej godzinę na stronę. Publicystykę trzaskam jeszcze szybciej, ale bardzo wiele czasu schodzi mi na przygotowanie: szukanie informacji w sieci, lektury, oglądanie jakichś filmów. Zauważyłem, że z roku na rok robi się tego coraz więcej, potrafię spędzić dwa dni na przygotowaniach do napisania jednej tylko sceny. Rekordów nie liczę i nie zamierzam – obchodzi mnie efekt końcowy, a nie czas pracy. Na pewno górna granica rysuje się w rejonach kilkunastu tysięcy znaków dziennie. Rzadko dobijam do tego pułapu.

- Czy podczas pracy przy komputerze miewasz bóle natury fizycznej: kręgosłup nawalający, ból nadgarstka, szczypanie oczu?

- Nie, nigdy. Jestem jedynym znanym sobie pisarzem, którego nawet nie bolą plecy. Całe życie uprawiałem sporty. Przysiady ze sztangą, martwe ciągi załatwiły sprawę. Oczy również nie szczypią, nie wiem dlaczego, nie używam żadnych kropel, piszę w szkłach kontaktowych. Ale, dla odmiany parę dni temu kopałem z synem w piłkę i rozwaliłem sobie stopę. Ostatnią niedzielę przekuśtykałem więc o lasce. Pisanie mi nie szkodzi. Szkodzi mi piłka nożna i ojcostwo.

- I pytanie o "teraz": jaki ostatni plik tekstowy miałeś otwarty - oczywiście nie biorąc pod uwagę tego wywiadu? 

- Już sprawdzam. O, konspekt nowej powieści, „Inna dusza”. Cytat na chybił trafił: „Bogdan w ciągu alkoholowym. Matka w maglu. Krzysiek mówi, że nie poszuka ojca, bo ma iść do pracy, na myjnię. Starcie z matką, która chce, by poszukał ojca. Krzysiek odmawia, unosi się. Ale idąc na myjnię, rozgląda się za ojcem, wchodzi do bram i przypomina sobie, gdzie leżał”. Rozpiszę to na cztery, pięć stron.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.