Dzisiaj ukazuje się "Droga Jana" Doroty Danielewicz, dziennikarki z Berlina, autorki wydanego kilka lat temu przewodnika po duszy tego miasta. "Droga Jana" to książka mądra i piękna, odbierająca czasami mowę, czasem zachęcająca do rozmowy. I do jeszcze czegoś.
Gdyby najkrócej streścić tę książkę, należałoby napisać, że to opowieść matki dziecka cierpiącego na galaktosialidozę, schorzenie przemiany materii. Szacuje się, że w świecie odnotowano około 80 przypadków tej choroby. Nie ma na nie lekarstwa. Koncerny farmaceutyczne, o czym zresztą gorzko pisze narratorka, nie zajmują się tym. Nie opłaca się.
Ale choć choroba w tej książce jest obecna i ważna, to stanowi ona jedynie jedną z jej wielu warstw.
W innej warstwie "Droga Jana" to opowieść o procesie stawania się i bycia matką. Historia planów i marzeń czy nadziei, która staje się iluzją odrywającą od rzeczywistości.
To także rejestr strachu i bólu, ogromnego poświęcenia i wyczerpania, rodzinnych napięć i konfliktów, chwil szczęścia, ale również często i samotności. To odważna wiwisekcja stanu ducha, ciała, emocji i psychiki.
W jeszcze innej warstwie to także raport z codzienności. Za wielkimi ideami, poświęceniem, strachem i nieustanną walką kryją się przecież konkretne sekwencje, zdarzenia, zjawiska: parmezan, renesansowa studnia, szyte ręcznie kurki do zakładania na gotowane jajka, ale także - no właśnie - galaktosialidoza. Danielewicz rzeczowo i dokładnie wyjaśnia, na czym ona polega. To wyjaśnienie, jak słusznie pisze autorka, często uspokaja, osadza w konkrecie, pozwala inaczej spojrzeć.
Wśród wielu innych poziomów, na których można czytać tę niewielką (a jednak wielką) książkę jest komentarz społeczny i polityczny. Subtelny, a jednak bardzo konkretny, będący celnym rozpoznaniem systemu, w którym żyjemy.
To także wreszcie książka manifest, wezwanie do rewolucji empatycznej.
"Droga Jana" to książka wielowymiarowa, choć oszczędna w słowa, tak jak oszczędna jest mowa ludzi dobrych czynów i dobrego serca. Paradoksalnie w tej minimalistycznej oprawie wygrywa literatura. I Jan, ważny przecież bohater tej książki. Niewiele mówi, a jednak to od niego się najwięcej uczymy.
Piszę "uczymy", bo choć Dorota Danielewicz wielokrotnie pisze o lekcjach, jakich Jan udzielił jej, to myślę, że są to lekcje dla nas wszystkich. Składają się na instrukcję obsługi życia w ogóle. To kolejna warstwa tej książki. Niezwykle potrzebna, czuła, otwierająca i przypominająca proste a istotne przepisy. Takie jak na przykład ten: czasem lepiej już nic nie mówić, czasem lepiej przytulić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.