poniedziałek, 16 lutego 2015

Warsztat pracy: Joanna Bator

Joanna Bator w kolejnej odsłonie cyklu "Warsztat pracy" mówi: "Kiedy piszę, jestem skoncentrowana jak fakir. Nie pamiętam wtedy nawet, że coś takiego jak Internet istnieje".


(c) jacsonquerubin / Foter / CC BY-NC-SA

Marcin Wilk: Zacznijmy od sprawy, która jest  świeża, bo poniekąd związana z "Wyspą Łzą". Chodzi mi o blokadę twórczą. Różnie radzą sobie z nią piszący. Co Ty robiłaś, kiedy Ci się ostatnio przytrafiła?

Joanna Bator: Okres pustki przyszedł po trzech powieściach napisanych na jednej fali w ciągu czterech lat. Mój umysł potrzebował odpoczynku i bezczynności, ale go nie słuchałam. Przez kilka miesięcy w 2013 miałam w głowie tylko słowa „znikła bez śladu”. Szukałam ekscytacji na siłę, próbowałam poruszyć nurt życia. Gotowa byłam zakochać się w listonoszu albo ogrodniku. Znalazłam ekscytację w Internecie. Spotkałam Sandrę Valentine, bohaterkę „Wyspy Łzy” i moją towarzyszkę tej dziwnej podróży.

No proszę. Większość narzeka na Internet. A tymczasem ekscytację tam właśnie znalazłaś.

Kiedy piszę, jestem skoncentrowana jak fakir. Nie pamiętam wtedy nawet, że coś takiego jak Internet istnieje. W chwilach postoju serfuję sobie przez chwilę. Na ogół szukam dziwnych nagłówków albo ładnych sukienek. Nie ma mnie na portalach społecznościowych. Internet nie jest dla mnie jakąś wielką atrakcją. Osobna sprawa to korespondencja. Prowadzę bogate życie mailowe.

A należysz bardziej do tych poukładanych i zdyscyplinowanych piszących - czy raczej chaotycznych?

Nazwałabym to oddaniem pracy i powołaniu, a nie dyscypliną. Jeśli już padło pierwsze zdanie, to nie muszę się zmuszać i dyscyplinować. To raczej poczucie wewnętrznej powinności.

Piszesz w notesach/na luźnych kartkach/w zeszytach? A może od razu na komputerze?

Tylko do "Wyspy Łzy" robiłam notatki w podróży. I oczywiście do takich rzeczy jak "Japoński wachlarz" czy "Rekin z parku Yoyogi". Powieści powstają od początku do końca tylko w komputerze. Żadnych karteluszek.

Masz jakieś preferowane pory dnia do pisania?

Piszę za dnia. Zaczynam koło dziesiątej i pracuję około pięciu, sześciu godzin z przerwami na lunch, bieganie, przejażdżkę na rowerze. Nie spotykam się wtedy z ludźmi. Wieczorem czytam to, co napisałam.

Jaki jest Twój rekord czasu spędzonego bez przerwy na pisaniu?

Myślę, że to było przy końcówce doktoratu. W Budapeszcie na stypendium CEU. Pisałam całe dni w takim smętnym hotelu na przedmieściu. Wtedy po raz pierwszy w życiu potrafiłam zasnąć bez kąpieli. A ostatnio, kiedy kończyłam "Ciemno, prawie noc" w Tokio. To było upalne i wilgotne lato 2011 po wielkim trzęsieniu ziemi.

Mówiłaś, że robiłaś notatki do "Wyspy..." w podróży. A czy potrafisz pisać w podróży?

Nie. Tylko w portach. Tam, gdzie zatrzymuję się na dłużej niż miesiąc.

Masz jakąś najwygodniejszą pozycję do pisania?

Nic perwersyjnego. Siedzę przy pięknym stole naprzeciwko wielkiego okna.

Jak ten stół wygląda?

Ten stół to pierwszy mebel, który chciałam mieć. Do niedawna w ogóle nie przywiązywałam uwagi do posiadania przedmiotów, bo ciągle byłam w drodze. Wykonany jest z wielkiego kawałka antycznego dębu wspartego na nogach ze stali. Ma surową popękaną powierzchnię, którą sobie głaszczę jak kota i brunatnoszary kolor. Jest wielki i prawie pusty.

A za oknem co widzisz?

Za oknem mam mnóstwo otwartego nieba i daleko na horyzoncie zarośla nad Wisłą. Po południu przelatują chmary ptaków wracających na noc do miasta.

Co masz zawsze pod ręką, gdy piszesz?

Dzbanek zielonej herbaty. Bryłę labradorytu i kocią czaszkę.

Czyli zielona herbata. A inne napoje? Woda, herbata, alkohol?

Tylko zielona herbata. Sprowadzam ją z ekologicznych plantacji Kagoshimy. Kiedy książka jest gotowa i robię pierwsze czytanie, niekiedy popijam czerwone wino. Ostatnio odkryłam pinot noir z kantonu Wallis. Kto by pomyślał, że takie dobre wino produkują Szwajcarzy.

Zapisuję, może się przyda! A zmieniając temat trochę: miewasz sny, w których pojawiają się nawiązania do książki, którą aktualnie piszesz?

Nie. Raczej takie przebłyski podczas biegu. W biegu medytuję, a tu nagle – bach - pojawia się jakaś postać, jakiejś rozwiązanie, albo cudne słowo. „Nas wicher jest” przyszło w biegu wzdłuż tokijskiej rzeczki Nomi.

Czyli bieganie sprzyja procesowi tworzenia?

Zaczęłam pisać i biegać w tym samym czasie, czy prawie momencie. Obie te aktywności wiążą się z poczuciem siły. Są tym samym żywym nurtem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.