Fragment marmurowej rzeźby "Nike z Samotraki" (c) profzucker / Foter / CC BY-NC-SA |
Tegoroczne zestawienie gorącej siódemki nie jest, moim skromnym zdaniem, złe, choć zawiera ono niestety jedno bardzo istotne przeoczenie. Ale o tym później. Najpierw komentarz do tego, co już wiemy.
Pełna finałowa lista wygląda tak:
Olga TOKARCZUK, "Księgi Jakubowe" (Wydawnictwo Literackie)
Ignacy KARPOWICZ, "Sońka" (Wydawnictwo Literackie)
Jacek DEHNEL, "Matka Makryna" (W.A.B./Grupa Wydawnicza Foksal)
Jacek PODSIADŁO, "Przez sen" (Ośrodek Brama Grodzka/Teatr NN)
Magdalena TULLI, "Szum" (Znak Literanova)
Szczepan TWARDOCH, "Drach" (Wydawnictwo Literackie)
Wioletta GRZEGORZEWSKA, "Guguły" (Czarne)
Nie jest oczywiście dla nikogo zaskoczeniem, że wśród finalistów znalazła się Olga Tokarczuk ze swoją znakomitą pod wieloma względami księgą. To wynik pracy kilku lat, rzecz zasługująca pewnie na wiele więcej niż tylko Nike.
Ignacy Karpowicz w "Sońce" przypomina, że rzeczywistość nie tylko bywa ponura, ale sam proces opowiadania o niej często jest wyzwaniem. Rolą pisarza w tym wypadku jest oddać manewry wokół umykania znaczeń - najlepiej w wysmakowany literacko sposób.
Świetną książkę napisała też Magdalena Tulli. Jej "Szum" okazał się nie tylko ważny dla niej samej, ale również - a to sprawa niebywale cenna - i dla czytelników. W tym wypadku literatura sięga głęboko, nie destylując żadnego z doświadczeń.
Z powyższego zestawu czytałem też Wiolettę Grzegorzewską i, przyznaję, pierwsza moja reakcja nie była pełna entuzjazmu. Ale ostatnio znów zajrzałem do "Gugułów". Ta proza zyskuje wraz z upływem czasu. Na pewno sięgnę po nią raz jeszcze.
Coś zawsze stawało na przeszkodzie, bym przeczytał ostatniego Twardocha, choć wciąż jestem pod wrażeniem "Morfiny". To - podobnie jak i w przypadku książki Dehnela oraz Podsiadły - lektury odłożone. Trzeba będzie je nadrobić.
Finałowa siódemka to niewątpliwie triumf krakowskiego Wydawnictwa Literackiego, które firmuje aż trzy książki. W ogóle nieźle radziły sobie oficyny z Krakowa i Małopolski (Tulli wydana w Znaku, Grzegorzewska w Czarnem), co bardzo cieszy piszącego te słowa.
Kompletnie natomiast nie rozumiem, co się stało z książką Magdaleny Grzebałkowskiej. Nie było jej zresztą w nominowanej dwudziestce. A "Beksińscy" to książka-fenomen. Dowód nie tylko talentu pisarskiego, ale i nowej jakości w pisaniu biograficznym, łączącej skrupulatność z naprawdę rzadką i zajmującą umiejętnością opowiadania. Całe szczęście, że chociaż czytelnicy docenili tę książkę.
Brak książki Grzebałkowskiej to przypomnienie o niedoskonałościach Nike. Tytuł najlepszej książki roku sam w sobie jest zresztą kontrowersyjny i niejednoznaczny. Samo zestawianie ze sobą książek poetyckich obok prozatorskich budzi wątpliwości. Ale nie tylko to. Od wielu lat triumfy święci literatura faktu, którą pewnie należałoby oceniać w nieco innych kategoriach niż tylko przez pryzmat wartości artystycznych. Nieźle sobie też radzi segment literatury gatunkowej: kryminały, sensacja, obyczajówka...
Może w przyszłym roku?
Jestem w takiej samej sytuacji czytelniczej- Dehnel, Twardoch i Podsiadło odłożeni, pozostała czwórka, przeczytana i doceniona. mocny jest ten finał. Aż mnie skręca, czym też jury nas zaskoczy w pierwszą niedzielę października
OdpowiedzUsuńMyślę, że Tokarczuk.
UsuńA ja myślę, że w końcu Tulli dostanie, choć bardziej kibicuję Karpowiczowi.
UsuńNo zobaczmy :)
UsuńA jednak Olga.
UsuńPozwolę sobie stwierdzić, że ta książka Grzebałkowskiej jest dobra. Ale nie jest wybitna. Wybitni byli Beksińscy. Natomiast opowiadania o tym strasznym 1945 roku są wysoce nierówne. Doceniam pomysł. Ale mimo wszystko - realna ocena.
OdpowiedzUsuńW tekście moim jest mowa o "Beksińskich". "1945" będzie brany pod uwagę w przyszłym roku dopiero.
Usuń