czwartek, 31 października 2013

Wśród najpiękniejszych książek świata

"Mój życiorys polonistyczny z historią w tle" Henryka Markiewicza czytałem może 4, a może nawet 6 razy. I chętnie przeczytam po raz kolejny.

WL, Kraków 2012.
"Rodzina i przyjaciele namawiają mnie do pisania pamiętnika czy autobiografii. Ale dla opowieści o sprawach innych ludzi zasoby mojej pamięci, znawstwo charakterów, wreszcie umiejętności opisowo-narracyjne są zbyt skąpe. Autobiografię zaś wtedy tylko warto pisać, jeżeli można być szczerym aż do końca - na to zaś z różnych powodów mnie nie stać". Tak zaczyna swoją opowieść prof. Henryk Markiewicz. Co jednak brzmi jak captatio benevolentiae, czyli zwrot mający na celu zjednać i pozyskać czytelników. Czym? Skromnością, dystansem i pokorą. Cechami, które zdominują narrację prof. Markiewicza - jednego z najświatlejszych umysłów. Idola polonistów. Mistrza.

Nie żartuję. Prof. Markiewicz to Ktoś. Z jego książek przygotowywałem się do egzaminów z teorii literatury i pozytywizmu. Markiewicz jest autorem genialnego podręcznika do epoki. Sam był wielbicielem "Lalki". U profesora podziwiałem warsztat. Wszystkie te fiszki, opisy, przypisy, cała ta skrupulatność i syntetyczność myśli. Nic ponad to, co jest potrzebne. Umiar i powściągliwość. Klasa. Przymioty epoki minionej.

"W pracach moich nie ma wielkich nowych pomysłów; ich mocną stroną jest krytyczna synteza lub faktografia, a takie prace szybko się starzeją i ulegają zapomnieniu. Przy tym 'nauką jest to, co za naukę jest uważane', więc przyszłe losy tego dorobku naukowego zależą poniekąd od tego, jak będzie oceniane dziedzictwo marksizmu i strukturalizmu, z którym jest on w znacznej części powiązany". Tyle skromności jednego z najpotężniejszych umysłów polonistycznych.

środa, 30 października 2013

Zło wodzi na pokuszenie

"Heretyk" Carlo A. Martigliego to książka na swój sposób prowokatorska. I choć jej akcja rozgrywa się w XV wieku, chciałoby się rzec: dziś jest tak samo.

Sonia Draga, Katowice 2013.
"Heretyk" nie tak daleko pada od "Imienia róży", o którym pisałem. Podobnie jak w powieści Eco, tak i u Martigliego, ważny jest - jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi - wątek kościelny. Włoscy pisarze akcentują ludzki wymiar tej wspólnoty, choć u Eco temat jest potraktowany o wiele szerzej i uniwersalniej. Żeby nie powiedzieć: filozoficznej. Autor "Heretyka" skupia się bardziej na odtworzeniu atmosfery tamtych czasów, nie stawia fundamentalnych pytań, jest - jednym słowem - mniej wymagający.

Lekturze to sprzyja. Gładko wchodzimy w ów florencki świat z końca XV wieku. Poznajemy kolejne postaci powoli, dowiadujemy się o tym, jak fatalna atmosfera panuje w kraju, widzimy wreszcie, że papież to też człowiek. Zwłaszcza taki jak Aleksander VI i jego syn. Członkowie rodu Borgiów chcą zresztą, by urząd papieski przechodził z ojca na syna. Sam pomysł z punktu widzenia moralnego - kuriozalny. Próby jego realizacji z punktu widzenia fabularnego - fascynujące. Dla nas oznacza to wszystko intrygę jak się patrzy.

wtorek, 29 października 2013

O Eco, który kradnie nam rzeczywistość

Siedem dni na realizację perfekcyjnego pragnienia: zanurzenia się w świecie, który nas wyprowadzi z ponurej rzeczywistości. Uda się?

Noir Sur Blanc, Warszawa 2012.
Na początku wszystko pcha nas ku rzeczywistości. We wstępie do "Imienia róży", bo o tej książce mowa, autor stwarza pozory autentyczności ("stwarzać pozory autentyczności" - jak to w ogóle brzmi!). Pisze, że rękopis, który ma zamiar przedstawić, odnalazł, pozyskał, teraz go światu pokaże, a niejako na potwierdzenie faktów - i, przy okazji, udramatyzowanie okoliczności - mówi jeszcze o rozstaniu z tajemniczą bliską osobą. Pustka w sercu nie będzie prędko zapełniona.

W każdym razie nie odbędzie się to tak szybko, jakby chciała osoba rzeczywiście smutna po rozstaniu. Tu nasza uwaga zresztą prędko się przesuwa ku innemu otoczeniu, ku innym czasom.

Więc już nie wiek XX, a rok 1327. A konkretnie północne Włochy. Przybywa tutaj brat Wilhelm ze swoim uczniem Adso. To on opowiada historię nauczyciela. "Nie wiedziałem wtedy, czego brat Wilhelm szuka, i prawdę mówiąc, nie wiem tego po dziś dzień, a przypuszczam też, że i on tego nie wiedział, jedynym bowiem pragnieniem, jakie nim kierowało, było pragnienie prawdy i podejrzenie — które zawsze w moim przekonaniu żywił — iż prawdą nie jest to, co ukazuje nam się w chwili teraźniejszej" - by zacytować jedno z pierwszych zdań.

poniedziałek, 28 października 2013

Czekając na miłość

Budować zamki na piasku? Nie ma sensu, wiadomo. Choć czasem przecież właśnie wokół tego toczy się życie. Przynajmniej do pewnego momentu.


Magdalena Witkiewicz
(c) Lidia Anna
"Zamek z piasku" - taki właśnie tytuł nosi nowa powieść Magdaleny Witkiewicz znanej z "Milaczka", "Szkoły żon" czy "Opowieść niewiernej". Tytuł wieloznaczny, bo - jak się w trakcie czytania okaże - piasek nie musi oznaczać niczego nietrwałego, a zamek bywa czasem również zapowiedzią księcia, który pojawi się za horyzontem.

piątek, 25 października 2013

Cały rok poza domem


- Nocowałem w tysiącu hoteli. A może nawet dwóch tysiącach - wyliczał Cees Nooteboom. Brzmiało surrealistyczne? Czemu nie?! Zresztą surrealizm to jeden z ważnych wątków 5. Festiwalu Conrada.

Cees Nooteboom to jeden z murowanych kandydatów do Nagrody Nobla. Jego książki przełożono na
ponad 40 języków. Od 17 roku życia podróżuje po świecie. Jest niezwykle popularny w Niemczech i Holandii. - Może nawet popularniejszy niż w rodzinnej Holandii - stwierdziła Alicja Oczko, która wczoraj wprowadzała w twórczość Nootebooma festiwalową publiczność. Kilka książek autora ukazało się również w Polsce, nakładem warszawskiej oficyny W.A.B.
Przeł. Alicja Oczko, W.A.B., Warszawa 2013.

Ze względu na sposób funkcjonowania pisarza krytycy określają go mianem nomady, choć on sam zamiast "nomada" woli słowo "Nooteboom", bo to najlepiej określa jego egzystencję. - Chciałem nawet, żeby moja książka nazywała się "Hotel Nootebooma", bo po pobytach w kilku tysiącach hoteli doskonale wiem, na czym polega idealne miejsce dla Nootebooma. Ostatecznie wydawca uparł się przy "Hotelu nomadów" - mówił holenderski pisarz.

Prowadzący spotkanie, Sławomir Paszkiet, dopytywał autora o to, ile czasu spędził w tym roku w domu. - Podobno w Amsterdamie był pan ledwie 18 dni. Nooteboom nie tylko nie zaprzeczył, ale opowiedział o swoim rocznym kalendarzu: - Wiele miesięcy spędziłem w krajach Ameryki Południowej. Potem, prawie trzy miesiące, mieszkałem w domu dziesięciu tysięcy książek w Niemczech. Jest tam basen, a izolacja od świata sprzyja pracy. Latem jestem natomiast w Hiszpanii. Jesień to z kolei czas festiwali. Teraz przebywam tu, za chwilę będę w Monachium. Ale potem znowu będę się próbował odciąć, żeby znaleźć przestrzeń do pisania.

czwartek, 24 października 2013

Z perspektywy Magrisa

- Odmieniam swoje życie w czasie teraźniejszym - stwierdza Claudio Magris.

Podczas czwartkowego wieczornego spotkania 5. Festiwalu Conrada w Międzynarodowym Centrum Kultury Claudio Magris rozmawiał z Grzegorzem Jankowiczem o sprawach zasadniczych: tożsamości, pochodzeniu, literaturze. Magris mówił między innymi o tym, że w pewnym momencie po prostu "musiał" opuścić swój rodzinny Triest - nie tylko z tego powodu, że przenosił się właśnie na studia do Turynu.

Triest wywołuje w autorze "Mikrokosmosów" i "Dunaja" wciąż żywe emocje, choć - jak powiedział sam Magris - "nie miałem z tym miastem tak edypicznej relacji jak Kafka z Pragą". - Do domu i rodziny raz na jakiś czas trzeba jednak wracać. Kiedy się go opuszcza, nie wolno o nim zapominać - mówił pisarz.

środa, 23 października 2013

Humanistyka według Markowskiego

Nauka od pewnego czasu przestała być przestrzenią wrażliwości. Stała się przemysłem wiedzy. Liczą się granty, akredytacje, punkty i dotacje. Jednym słowem: pieniądze.

Universitas, Kraków 2013.
Najnowsza książka prof. Michała Pawła Markowskiego nosi tytuł "Polityka Wrażliwości". Jej punktem
wyjścia jest pytanie, które 40 lat temu zadała Maria Janion. Brzmiało ono wówczas: "Jak uprawiać humanistykę w drugiej połowie wieku XX?". Dziś ta kwestia skłania do refleksji na temat kondycji uniwersytetu i humanistyki w epoce postliberalnej.

Trzy główne tezy książki Markowskiego opierają się na twierdzeniach, że: po pierwsze, humanistyka nie powinna konkurować z naukami ścisłymi; po drugie, jej zadaniem powinno być rozwijanie dyskursywnej wrażliwości; po trzecie, humanistyka powinna mieć na celu uwypuklenie egzystencjalnego zakorzenienia badań nad kulturą. Przywołanie tych twierdzeń było wczoraj, podczas spotkania w Pałacu pod Baranami, jak wsadzenie kija w mrowisko.

wtorek, 22 października 2013

Element "wow", czyli Springer i Bieńczyk w rozmowie

Architektura może generować melancholię. Zwłaszcza gdy rozmawiają o niej Bieńczyk ze Springerem. Tak jak odbyło się to podczas jednego ze spotkań na 5. Festiwalu Conrada.
Fot. wyliczanka.eu || Od lewej: Ryszard Koziołek, Marek Bieńczyk, Filip Springer

Wymiana zdań między Markiem Bieńczykiem, eseistą i pisarzem, tropicielem melancholii a Filipem Springerem, archeologiem i fotografem, który poświęcił kilka książek polskiej architekturze nowoczesnej, musiała być magnetyzująca. Dlatego wieczorem w Krakowie w Pałacu pod Baranami pojawiły się tłumy. Przyjść warto było, bo choć podróż zaczęła się na warszawskim Grochowie, to sięgała o wiele dalej: nie tylko w geograficznym sensie.

- Na przyczułek grochowski chodziłem na randki - wyznał Marek Bieńczyk. - Tam można było śledzić życie wewnętrzne poszczególnych rodzin. Malutkie mieszkania układały się w przestrzeń zupełnie fantastyczną. Te miejsca wołały o zrozumienie.

Specyfikę architektoniczną poszczególnych miejsc powstałych po roki 1945 w Polsce stara się od kilku lat zrozumieć i opisać Filip Springer. Jego książki - "Miedzianka", "Źle urodzeni" oraz wydana niedawno nakładem Czarnego "Wanna z kolumnadą" - są raczej ostrą krytyką współczesnej architektury w Polsce. Brzydkie osiedla, kiczowaty gust, brak wyobraźni i jeszcze więcej grzechów głównych jest na sumieniu nie tylko projektantów, ale i urzędników czy deweloperów. Architektura, która widzimy naokoło, zdaje się twierdzić Springer, wiele mówi o nas samych. Wiele złego. - To, co się obecnie buduje, musi mieć element "wow". Ma wyglądać albo niesamowicie, albo być bardzo drogie. Przestrzeń jest hałaśliwa, nie ma miejsca na ciszę - mówił.

poniedziałek, 21 października 2013

Przystanki Bator: Wałbrzych - Tokio - Warszawa

Joanna Bator, tegoroczna laureatka Nike, była gościem pierwszego dnia 5. edycji Festiwalu Conrada. Ubrana w czerwoną sukienkę niezwykle spokojnym głosem, w którym słychać było momentami sypkość słowa znaną z jej powieści, opowiadała o tym, jaką przeszła drogę, by dotrzeć do miejsca, w którym jest.

Fot. wyliczanka.eu || Z Bator rozmawiają Tomasz Pindel i Szymon Kloska
- Gdy zrobiłam doktorat i przebywałam akurat w Nowym Jorku, kompletnie nie wiedziałam, co dalej - mówiła w krakowskiej Mandze Bator. - Kiedyś, niemal przypadkiem, koleżanka przysłała formularz dotyczący stypendium w Japonii. Miałam jedną noc na napisanie projektu i znalezienie hosta. Zrobiłam to. Nad ranem posłałam aplikację. Wkrótce dowiedziałam się, że mam na dwa lata pojechać do obcego sobie kraju. Nigdy w swoim życiu nie byłam tak samotna jak tam.

Obca kultura i nieznane otoczenie potęgowało poczucie odosobnienia. Ale to właśnie w tej samotności narodziła się Joanna Bator-pisarka. Laureatka Nike przyznała, że "Piaskową Górę" wysłała do wydawnictwa, podpisując się najpierw pseudonimem. Do wydania pod prawdziwym nazwiskiem przekonała ją Beata Stasińska, redaktor naczelna W.A.B., oficyny, w której ukazały się kolejne powieści Bator. - To zabrzmi teraz niewiarygodnie, ale ja wtedy nawet nie wiedziałam, kim jest Beata Stasińska.

piątek, 18 października 2013

Pamiątki Stasiuka

Andrzej Stasiuk napisał kolejną książkę w drodze. A właściwie: o drodze. Albo ściślej: o tym, że droga jest najważniejsza. I o tym, że jeśli nie my ją, to ona nas w końcu znajdzie. Znajdzie i dopadnie. Jak wilk owcę.

Czarne, Wołowiec 2013.
Droga to symbol. W wielu kulturach. Coś uniwersalnego. Jest ona też specyficznym znakiem rozpoznawczym dla tych, którzy nad cel przedkładają to, co ku niemu prowadzi. W ten sposób droga kojarzy się z czymś ludzkim. U Stasiuka te skojarzenia w sposób oczywisty wiszą nad drogą, która ma swój materialny kształt i wymiar. Nieprzypadkowo książka zatytułowana jest "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach", a większość dróg wymienionych w tekście to konkretne oznaczenia - literka i liczba. Można je wszystkie odnaleźć w atlasach, śledząc w ten sposób prywatną mapę podróży pisarza.

Bo ten model tak już ma. Stasiuk jest wiecznie w drodze. Ciągle - to temat przewodni ostatniego z krótkich tekstów, które znajdują się w "Nie ma..." - coś go gdzieś gna. "Ciągnie mnie. Robi się ciepło, dzień się wydłuża i zaraz mnie ciągnie. Na wschód. Nic nie poradzę" - pisze autor. I jest w tym szczery, a dowodem w sprawie są jego notatki.

Stasiuk pisze frazą ostrą i zarazem czule. Jakby rąbał drzewo i równocześnie przyglądał się swojej robocie. Jest autorefleksyjny w sposób, który cechuje filozofów. Odbija się od konkretu - najczęściej jest to jakiś element pokrytego patyną przeszłości obrazu wschodniego albo po prostu element pokryty patyną przeszłości: komunistyczny beton czy stara kobieta wysiadująca - by wznieść siebie, a jednocześnie i nas, gdzieś wyżej, dalej. Nawet jeśli tylko odsuwa nasz wzrok od Warszawy, Krakowa i innych smutnych, zabieganych miast, by przesunąć go ku prowincji, melancholijnej przestrzeni zapomnienia.

czwartek, 17 października 2013

Kto czyta - ten mistrz!

17. Targi Książki w Krakowie rozpoczną się dokładnie za tydzień. To będzie święto i prawdziwy szał. Coś, co tygrysy książkowe lubią najbardziej.

© targi.krakow.pl
Wielkie hale przy ul. Centralnej 41A w Krakowie, gdzie co roku odbywają się Targi Książki, to z perspektywy zwykłego czytelnika świątynia rozpusty duchowo-materialnej. "Duchowo", bo chodzi o pobudzające wyobraźnie książki i inne rzeczy, a także - dla niektórych to nawet najważniejsze - o autograf ukochanego autora; a "materialnie", bo to jest dzień, w którym odwiedzający Targi zostawiają 10, 50, 100, czasem i więcej złotych, korzystając z różnych okazji na rozlicznych stoiskach.

W tym roku tych stoisk będzie ponad 500 i pewnie jest to nowy rekord targowy (te rekordy są rok rocznie podbijane). Podobnie jak i, co skrupulatnie wyliczyli organizatorzy, prawie 700 godzin spotkań z autorami książek. 700 godzin! Wyobraźcie sobie, ile to czasu. To tak jakby czytać bez przerwy 29,16 dni. Dacie radę? ;-)

środa, 16 października 2013

Steel trzyma się mocno

600 milionów sprzedanych egzemplarzy, 66 lat życia, 47 lat pracy, 129 powieści (co daje średnio 3 rocznie), 9 dzieci... Jakimi liczbami trzeba operować, by wyrazić fenomen jednej Danielle Steel?
 
Między Słowami, Kraków 2013.
Zatrzymajmy się przy tej jedynce. Weźmy do rąk jedną z wielu książek Steel. Na przykład "Podarunek", którego premiera w Między Słowami zapowiadana jest na 24 października. Powieść zaczyna się tak: "Annie Whittaker ubóstwiała Boże Narodzenie – prószący śnieg, rozjarzone choinki stojące na trawnikach przed domami, kolędy i dreszczyk emocji towarzyszący oczekiwaniu na przybycie świętego Mikołaja, który miał się wkraść do pokoju przez komin, zostawić prezenty i umknąć tą samą drogą. Ubóstwiała chodzić na ślizgawkę i pić gorącą czekoladę, nawlekać wraz z mamą na nitki ziarenka prażonej kukurydzy, a potem siedzieć w salonie i z zachwytem wpatrywać się w ustrojoną choinkę, skrzącą się od bombek, oświetloną kolorowymi lampkami".

Czyż nie jest to magiczne? Czyż nie uruchamiają się nasze zmysły od razu, jednocześnie niemal? Wszystko jest pachnące, słodkie, kolorowiutkie. Lekki chłodek piękniutkiego śniegu jest tu tak ciepły, że aż Mikołaj korzysta z komina jak z windy. Porusza się nim w obie strony, by zostawić prezent. Podarunek, znaczy się. Bo o podarku przecież to książka. Tylko jakiego typu?

wtorek, 15 października 2013

Rozwiązanie konkursu z Munro

No i stało się. Alice Munro dostała Nobla, a w międzyczasie trwał konkurs, w którym można było wygrać dwa egzemplarze zbioru "Zbyt wiele szczęścia". Do kogo powędrują książki?

Jak łatwo się domyślić, odpowiedzi przyszło całe mnóstwo.Alice Munro, którą Szwedzka Akademia doceniła za jakość opowieści, była jednak w ostatnim czasie w centrum uwagi. Swoją drogą Munro, gdy już mowa o Noblu, jest kolejną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn gronie laureatów tego najważniejszego w świecie wyróżnienia literackiego. Kanadyjska pisarka porównywana bywa  do Czechowa - i to nazwisko było zarazem odpowiedzią w naszym, zorganizowanym wspólnie z Wydawnictwem Literackim, konkursie.

A laureatami są [tu rusza maszyna losująca...]:

poniedziałek, 14 października 2013

Romby i zwierciadła, albo "co to jest kultura?"

Pisać kulturalnie a pisać o kulturze to dwie różne rzeczy. Da się połączyć jedno i drugie? Z pewnością można się postarać. Tylko co to właściwie znaczy?

Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013.
Okładka książki Wendy Griswold "Socjologia kultury" nie napawa jednak optymizmem w tym względzie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Troje ludzi - raczej młodych, mogą być wykształceni, pewnie są przedstawicielami klasy średniej - siedzi w kawiarni. Pewnie w jakimś raczej dużym mieście. Każdy zagarnięty przez swój kanał informacyjny. Mężczyzna z kawą wklepuje coś w przenośny komputer, kobieta z winem rozmawia przez komórkę i jeszcze jedna postać (kobieta to czy mężczyzna?) zaczytana w papierowym wydaniu gazety. Widok niezwykły chociaż nie nadzwyczajny. Wejdźmy do pierwszej lepszej kafejki, chociażby w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu czy Gdańsku. Zobaczymy podobnych ludzi. Siedzą w jednym miejscu, a jednak obok. Wydają się tak różni od siebie, a jednak coś ich łączy.

Tym czymś jest kultura - temat przewodni niewielkiego, choć rzetelnego wprowadzenia socjologicznego pióra wspomnianej Griswold. To książka adresowana do socjologów, co już samo w sobie brzmi poważnie i nobliwie, chociaż po bliższym jej przyjrzeniu okaże się, że rozświetla wiele spraw wszystkim, którzy chcą zrozumieć, na czym współczesny świat stoi.

piątek, 11 października 2013

Kolorowy Kosiński

Jerzy Kosiński nie był postacią jednoznaczną. Jak więc go opisać? Najlepiej przez pryzmat jakiejś absurdalnej opowieści, gdzie blaga i zmyślenie miesza się z rzeczywistością i faktami.

Czarna Owca, Warszawa 2013.
Zanim poznamy Kosińskiego w książce Jerome'ego Charyna, spotkać musimy Petera Sellersa. To on, aktor najwyraźniej przeciętny, a przynajmniej z kompleksami, dla którego wytwórnie filmowe miały tylko przeciętne propozycje, pojawia się jako pierwszy. Sellers jest od pierwszych stron śmiesznie ambitny. Chce sporo osiągnąć, choć po pierwszym spojrzeniu, widać, że to przeciętniak. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Nic dziwnego więc, że narrator, będący zarazem współpracownikiem Sellersa, pisze o aktorze z lekką pobłażliwością. Sam ów współpracownik zresztą, co tu dużo mówić, nie wylądował w miejscu, w którym chciał być. "Byłem Angloamerykaninem uziemionym w Nowym Jorku, aktorem, dramaturgiem i filozofem drugiej kategorii, prowadzącym limuzynę, by związać koniec z końcem". W takich okolicznościach trzeba więc było mieć dystans.

Ironia podlana lekkim narracyjnym sarkazmem to dobry punkt zaczepienia do mówienia o Kosińskim. Pisarz pojawia się jako potencjalny autor kolejnego filmu, w którym chciałby zagrać wspomniany aktor. "Sellers płakał po przeczytaniu 'Wystarczy być', książki o Rossie O'Grodnicku. Zerknął w zwariowane zwierciadło powieści i rozpoznał w nim siebie. Czyż on sam nie wyszedł z błota, typ przybyły znikąd? Ross O'Grodnick był otumaniony przez mały ekran, oglądał telewizję dniem i nocą i był w stanie naśladować wszystko, co w niej widział. Czyż Sellers nie był takim samym rodzajem mima?".

Pierwsze rozmowa z Kosińskim to próba dogadania się z kimś, kogo charakteryzuje "oschły ton pracownika jakichś upiornych tajnych służb". Potem zresztą nie jest lepiej. SS-mański styl przemieszany z ekscentryzmem pojawi się na przykład, gdy Kosiński przechadzać się będzie ulicą dziwek. Weźmie w tę podróż oczywiście narratora, który nam wszystko przekaże. Dość rzetelnie.

czwartek, 10 października 2013

Wiesława Myśliwskiego prawo tragedii istnienia

"Notes jest pułapką. A o pułapce jest o wiele łatwiej pisać niż o rzeczach, które są sprawdzalne" - mówił Wiesław Myśliwski na spotkaniu z cyklu Dorwać Mistrza w Krakowie.
Jerzy Trela, Wiesław Myśliwski, Dariusz Bugalski, Wojciech Bonowicz, Przemysław Czapliński || Fot. wyliczanka.eu
Notes, o którym wspomniał pisarz, znajduje się na początku wydanej niedawno książki, "Ostatnie rozdanie". Na początku powieści główny bohater przegląda notatnik. Zaczyna od litery A. Tutaj pełno tajemniczych już nazwisk i imion. Kim oni byli? Co znaczyli? I, jeśli nie pamięta, to czy może wymazać? Przeszłości jednak nie da się wytrzeć gumką. Przynajmniej nie w "Ostatnim rozdaniu", w którym bezimienny bohater co chwilę odwołuje się do tego, co minęło. I co ma za sobą.
"Ostatnie rozdanie" jest dla mnie powieścią o sztuce i jej dylematach. Mamy tu malarstwo (główny bohater studiował na akademii), rzeźbiarza (który też zmienił zawód), mamy muzykę i mnóstwo uwag wypowiadanych na temat literatury - komentował prof. Przemysław Czapliński.
Wiesław Myśliwski, odnosząc się do słów krytyka, zwrócił uwagę, że "sztuka jest w zasadzie cmentarzyskiem". - Tylko nielicznym się udaje - mówił. Spośród tych, którzy nie zostali docenieni za życia przypomniał o Kafce, Van Goghu, Bachu czy Prouście.

środa, 9 października 2013

Versace na bogato

Projektanci mody żyją w innym świecie. Modnym. Wynikają z tego różne plusy i minusy. Choć są tacy, którzy twierdzą, że sława, pieniądze i fajne ciuchy to same plusy.

Rebis, Poznań 2013.
Taki Gianni Versace. Czy był szczęśliwy? Giorgio Armani, kolega, a może nawet przyjaciel Versacego,
we wstępie do wydanej właśnie biografii pióra Tony'ego Di Corcii pisze tak: "[Wspominam Gianniego Versace] jako człowieka niesłychanie żywiołowego, emanującego radością twórczą, pełną ożywczych trendów, reminiscencji, inspiracji sztuką, a przy tym mającego w sobie pewien szczególny rodzaj beztroskiej witalności. Był wielkim kreatorem, a upływ czasu tylko potwierdza jego talent". Aha. Czyli nic o życiu emocjonalnym. Żadne tam czułości i takie tam.

No, powiedzmy. Moda bywa zimna przecież. Przyszli dyktatorzy na ogół wywodzą się z biednych i nieśmiałych środowisk rzemieślniczych (strasznie uogólnienie, wiem, ale ten mit często się sprawdza w przypadku uznanych). Tak jak na przykład Gianni Versace, który był synem wziętej krawcowej i jako dziecko "raczkował w jej pracowni między skrawkami materiału". Potem z matką współpracował. A jeszcze później miał też odwagę, by rozkręcić własny interes. I otworzyć własną linię. Modną. Oczywiście, że modną.

wtorek, 8 października 2013

Joanna Chmielewska na zawsze

Fot. interia.pl
Jej twarz ciągle taka wyraźna. Już się nigdy nie zmieni. Jak zapamiętamy oblicze zmarłej 7 października 2013 roku Joanny Chmielewskiej?

Jako "królową polskiego kryminały" przede wszystkim. Kogoś na miarę Agathy Christie. W lokalnym wydaniu. Choć to w zasadzie i tak nie do końca właściwe porównanie. Bo Chmielewska to była/jest osobna jakość. Tyle że popularna, zdają się twierdzić niektórzy, była od zawsze. Debiut Chmielewskiej - "Klin" w 1964 roku - zostaje niemal natychmiast sfilmowany i zaprezentowany szerokiej publiczności pod tytułem "Lekarstwo na miłość". Kobietę, która obiecuje sobie, że będzie niemoralna, zagrała wspaniała Kalina Jędrusik.


Czy Chmielewska należała do niemoralnych? W świetle dzisiejszych standardów: należała do kobiet aż nazbyt moralnych. Miała swój styl, indywidualność, a jej nałóg nikotynowy tylko dodawał pisarce uroku. "Trzeba w życiu robić coś niewłaściwego" - zwykła mówić o uzależnieniu od papierosów. A może nie tylko o tym. W każdym razie z fajeczką zobaczycie ją na wielu zdjęciach i w licznych wywiadach. Paliła jak lokomotywa. Albo jak inna dama literatury polskiej XX wieku - Wisława Szymborska. Choć przecież, zaraz powiedzą niektórzy, literatura w tym wypadku ma dwa różne oblicza.

Ano ma. Chmielewska, absolwentka architektury, w życiu dorosłym zamiast komponować przestrzenie mieszkalne (choć, fakt, przez kilka lat pracowała w wyuczonym zawodzie), wolała zająć się budowaniem napięcia. Jej bohaterka, też zresztą architekt z wykształcenia, często szukała sensacji, czy raczej rozwiewała sensacje. I to z wielkim powodzeniem. Chmielewska, która humorem i zmysłem obserwacyjnym błyszczała na tle siermiężnej i grafomańskiej produkcji kryminalnej w PRL-u, szybko zdobyła zasłużone uznanie wśród publiczności czytającej. Polskiej, ale nie tylko. Doceniona została zwłaszcza u Wielkiego Brata, ZSRR, gdzie z kilkoma milionami sprzedanych egzemplarzy została uznana za jedną z najlepszych autorek zagranicznych.

O tym, że Chmielewska do powściągliwych w słowie nie należała, świadczy też jej autobiografia. Siedem solidnych tomów to gawęda o życiu swoim, ale bez zbędnego narcyzmu. Za to z porywającą narracją, dystansem i humorem. Czyli tym, za co Chmielewską kocha się najbardziej. Kocha. Tak właśnie. W czasie teraźniejszym ciągłym.

poniedziałek, 7 października 2013

Polaków historia reklam

Reklamy nie mają dobrej prasy. Choć przecież one nie tylko nam coś chcą powiedzieć, ale też wiele mówią o nas. Czy da się napisać historię społeczną z takiej perspektywy?

Agencja Wasilewski, Kraków 2013
Jak najbardziej. Piotr Wasilewski - etnograf, dzien­nikarz i krytyk filmowy, współ­twórca pierwszego w III RP festiwalu reklamy w 1991 roku; pomysłodawca, autor i współautor oraz wydawca kilku grubych tomów o polskiej reklamie komercyjnej i społecznej; wreszcie autor książki o polskim filmie i o Marku Hłasce - dowodzi w tomie "Dwie dekady polskiej reklamy. 1990-2010", że taka historia nie tylko jest możliwa, ale jest również faktem. "Poszerzając liczbę kanałów i przekazów składających się na komunikację społeczną, [reklama] wydatnie wspomogła proces przemian" - pisze we wstępie.

Ładnie to brzmi, ale wyzwanie, przed którym stoimy - przyjrzenie się sobie przez pryzmat reklamy - jest w sumie nie mniejsze od tego, przed jakim stanął autor. Musiał on zebrać i uszeregować potężną dokumentację związaną z tym niezbyt przecież uporządkowanym zjawiskiem. Reklamy mają wartość doraźną, sezonową, służą celom zbyt utylitarnym, a przez to mało są nobilitujące, by zajmować się nimi w sposób usystematyzowany. Tak stwierdzi wielu. "Ostatnie dwie dekady reklamy w Polsce to rozległe spektrum faktów i wydarzeń". Fakt. I właśnie dlatego Piotr Wasilewski postawił sobie za cel posegregowanie tego, co jest. Konkretnie. Po kolei. Począwszy od najstarszych, klasycznych już, obrazków typu:


"Ojciec prać?" weszło do języka potocznego, podobnie zresztą jak "z pewną taką nieśmiałością" zaczerpnięte z innego spotu. Obrazki prezentowane w telewizji czy na łamach prasy - billboardy nie atakowały jeszcze wtedy tak agresywnie jak dziś - zaczęły prowokować publicystów do pisania o przebojach reklamowych. Wybór nie był wtedy zbyt wielki, trzeba to przyznać. Slogany powtarzane na okrągło w tych samych reklamach łatwo zapadały w pamięć. Tak jak ten: "Piękne, miękkie włosy bez kłopotu". Pamiętacie?

piątek, 4 października 2013

Nobel dla Munro?

Alice Munro od pewnego czasu jest wymieniana wśród nieoficjalnych kandydatów do Nagrody Nobla. Czy dostanie? Czekamy. Tak czy owak - nawet bez tego wyróżnienia jest pociągająca.

Przeł. Agnieszka Kuc, WL, Kraków 2013
Zaledwie pierwszy akapit pierwszego opowiadania z opublikowanego właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego zbioru "Przyjaciółka z młodości": "Często śniła mi się matka i chociaż moje sny różniły się szczegółami, zawsze był w nich ten sam element zaskoczenia. Sen się urywał, pewnie dlatego, że w sposób zbyt oczywisty budził nadzieję i niósł zbyt łatwe wybaczenie". Czyż nie tak się nam właśnie zdarza? Takich perełek, zdań, fragmentów, które pasują do naszego życia jak ulał, jest w tym opowiadaniu - tytułowym - całe mnóstwo. Chociaż historia wcale do wesołych nie należy. Choroba, rodzinne splątanie, wyniosłość i ofiarność - wszystko jednocześnie splata się momentami chropowato, jak to w życiu, a ostatecznie idealnie, jak to u Munro. Czytając to opowiadanie, odnosi się wrażenie, jakby wszystko było na miejscu, pasowało idealnie, nic nie było przypadkowe.

Na ogół zresztą nie jest. Życie w absolutnie wszystkich swoich przejawach - czytelnicy światów fabularnych nie opartych na egzystencji samej w sobie powiedzieliby z lekką wyższością: obyczajówka - to główny temat dla Munro. Większość spraw kręci się wokół kobiet, co dla wielu będzie kolejnym powodem do deprecjonowania tej twórczości. Jeśli do tego dorzucić fakt, że Munro specjalizuje się w pisaniu opowiadań - to w sumie dla niektórych Munro może spokojnie nie istnieć. Nie jest bowiem warta uwagi ani energii. O przyjrzeniu się i analizie, a także wyciągnięciu wniosków nie mówiąc.

czwartek, 3 października 2013

Prawo do przyjemności

"Długo zbierałeś materiały? - spytała znajoma, gdy dowiedziała się, że chcę napisać o książce opowiadającej o kobiecym orgazmie.

(c) Foter / CC BY-NC-SA
Ale tak to już jest. Dowcipy i dowcipaski o seksualności, orgazmach i innych przyjemnostkach tego
typu to chleb powszedni. Otóż właśnie dlatego zapewne Rachel P. Maines, autorka "Technologii orgazmu. 'Histerii', wibratora i zaspokojenia seksualnego kobiet", swoją książkę rozpoczęła od przywołania reakcji publiczności akademickiej na jej pasję badawczą. Czyli na zajmowanie się wibratorami - bo to było na początku.

środa, 2 października 2013

Tomie Clancy, żegnaj!

Tom Clancy zmarł wczoraj w wieku 66 lat. "Polowanie na Czerwony Październik" było jedną z jego najważniejszych książek, a ilość sprzedanych egzemplarzy plasowała go wśród takich  autorów jak John Grisham czy J. K. Rowling.

www.tomclancy.com
To był naprawdę bestsellerowy autor. W sumie jego książki rozeszły się w nakładzie ponad 100 milionów dolarów. Dzięki sławie i kolejnym zaliczkom Clancy stał się milionerem. Dwukrotnie żonaty, stać go było na spory dom, a nawet... czołg. Gdy jednak zaczynał swoją literacką karierę, nikt nie wróżył mu sukcesu. A na pewno nie wierzył w niego pierwszy wydawca, który za "Polowanie na Czerwony Październik" zaoferował zaliczkę w wysokości 5 tys. dolarów. Mało tego, redaktorzy zalecili autorowi przemyślenie jeszcze raz szczegółów fabuły, a zwłaszcza nadmiaru technicznych opisów. W rezultacie Clancy zrobił poprawki, które kosztowały manuskrypt utratę 100 stron. Któż wtedy mógł przewidzieć, że właśnie za te "szczegóły fabuły" pokochają Clancy'ego w przyszłości czytelnicy?

Po opublikowaniu książki w roku 1985 o Clancym stało się głośno. I to właśnie za sprawą jego szczegółowej wiedzy. Wszyscy zachwycali się, jak bardzo dokładnym wglądem w świat militariów dysponował autor. Nawet wysoko postawieni przedstawiciele służb wojskowych nie dowierzali, że Clancy napisał wszystko sam. "Ktoś za tym ewidentnie stoi", twierdzili.

wtorek, 1 października 2013

Epitafium dla "Przekroju"

Śmierć "Przekroju" nastąpiła 30 września 2013 roku. W tym tygodniu wszyscy uczestniczymy w stypie legendarnego tygodnika.


Na okładce ostatniego numeru - następny się już nie ukaże, tak oficjalnie napisał wydawca - gwiazda ostatnich lat, czyli Marek Raczkowski. Rysownik, karykaturzysta, przez wiele lat przynoszący wraz z każdym numerem tygodnika pakiet zabawno-absurdalnych komiksów, urósł do rangi komentatora rzeczywistości, a z jego punktem widzenia utożsamiało się wielu. Raczkowski szedł bowiem pod prąd i praktycznie nie bał się świętości - także tych dosłownie traktowanych. Poza tym był autentycznie zabawny.